Kiedy
wstałem rano z łóżka i wszedłem do kuchni, na stole stało przygotowane już
śniadanie. Rozejrzałem się po całym domu, ale nikogo nie spotkałem. Zasiadłem
więc do stołu i zacząłem posiłek. Zastanawiałem się, gdzie też mogło wszystkich
wywiać, ale koniec końców nie wymyśliłem żadnego RACJONALNEGO rozwiązania tej
zagadki.
Podszedłem
do szafki chcąc wyciągnąć kubek na zaparzoną wcześniej kawę. Nalałem do połowy
gorącego napoju i na nowo zająłem się pochłanianiem przygotowanego posiłku.
-Sądziłam,
że zaczekasz na mnie ze śniadaniem – ze strachu podskoczyłem na krześle. Byłem
w szoku, bo byłem przekonany, że jestem tu zupełnie sam. Jak widać na
załączonym tu obrazku – myliłem się. Nie pierwszy i zapewne też nie ostatni
raz.
-Wybacz,
zdawało mi się, ze nikogo nie ma. Zostało jeszcze kilka kanapek. Podać ci
kubek?
-Nie.
Dzisiaj obejdę się bez porannej kawy. –Lyn-Z uśmiechnęło się do mnie inaczej
niż zawsze, więc trochę się zmartwiłem. Jednak nie dałem tego po sobie poznać.
-Byłam w łazience na górze, więc mogłeś mnie nie zauważyć.
-Bardzo
możliwe i w przeciwieństwie do mojej wcześniejszej teorii, twoja brzmi
racjonalnie. Przepraszam, ale mam dziś spotkanie w kolejnym wydawnictwie. Nadal
próbuję wydać komiks.
-Uda ci
się. Zobaczysz – odrzekła.
Pożegnaliśmy
się, po czym ja wstałem od stołu i wyszedłem na wcześniej umówione spotkanie.
-Szczerze
przyznam, że zaintrygowała nas pańska propozycja. –Pan Moore, właściciel
korporacji podszedł do biurka, z którego wyciągnął plik zszytych kartek. Na samym
środku pierwszej strony widniał tak długo wyczekiwany przeze mnie napis: KONTRAKT. –Chcielibyśmy podpisać z
panem umowę i tym samym uzyskać zgodę na sprzedaż pańskiego dzieł. Jesteśmy
dobrej myśli i prawdopodobnie pańskie historie obrazkowe mogą zawojować
rynkiem, nie tylko amerykańskim.
-Bardzo
się cieszę. Przeczytam kontrakt w domu na spokojnie, jeszcze raz przemyślę
propozycję i oddzwonię do pana.
Szybkim
krokiem zmierzyłem w stronę drzwi gabinetu, jeszcze raz wymieniliśmy się
kilkoma słowami pożegnania, po czym wyszedłem z pomieszczenia, a za chwilę
również z potężnego biurowca.
Byłem
niezwykle podekscytowany nowymi okolicznościami. Byłem tak bardzo szczęśliwy,
że chciałem ogłosić to całemu światu tu i teraz. Tylko kogo by to interesowało,
że jakiś nędzny muzyk zaczyna spełniać swoje marzenia? Nie wiem tego, ale wiem,
komu powinienem o tym powiedzieć – Lyn-Z. To właśnie ona i jej słynny upór
zaciągnęły mnie na spotkanie z panem Moorem.
W
pośpiechu zacząłem przeszukiwać wszystkie kieszenie w poszukiwanie telefonu
komórkowego. Kiedy już odnalazłem moją zgubę, wybrałem z listy kontaktów numer
do ukochanej i czekałem, aż odbierze, podczas gdy ja wsłuchiwałem się w martwy
dźwięk łączenia.
-Gee?
Już po spotkaniu? Jak poszło? Podpisali z tobą kontrakt?
-Spokojnie,
nie tak szybko Lyn-Z. tak, jestem już po spotkaniu, ale wszystko opowiem w
domu. Właśnie wracam. Będę za jakieś 40 minut.
Rozłączyliśmy
się chyba w tym samym czasie. Ponownie schowałem telefon do kieszeni spodni i
rozejrzałem się po okolicy. Wszędzie panował nieopisany zgiełk. Akurat udało mi
się dotrzeć n przystanek autobusowy. Według tablicy powinien on być za jakieś 7
minut, więc zaczekam. Zawsze to lepiej niż 40.
W
czasie całej drogi powrotnej myślałem o mojej artystycznej przyszłości, głównie
zespołu. Zastanawiało mnie, jaki jest sens wydawania kolejnej płyty? Czy my w
ogóle mamy jeszcze jakiś fanów? Kilka miesięcy temu mogłem okazać im zupełny
brak szacunku i arogancję z mojej strony. Pomimo wszystkich tych zajść, które
miały miejsce, nadal wierzyłem, że ktoś jeszcze pozostał.
Dotarłem
w końcu do domu i wszedłem do środka. Ściągnąłem kurtkę, którą następnie
powiesiłem na wieszaku. Już miałem pójść na górę, kiedy zauważyłem, że z kuchni
dobiegają smakowite zapachy kuchni włoskiej. Zawróciłem w połowie schodów i
podążałem śladem włoskiej woni. Widok, jaki zastałem ani trochę mnie nie
zdziwił. Moja ukochana jak zwykle stała w kuchni i przygotowywała kolejne
jedzenie. Przyznam, że owinięta kuchennym fartuszkiem wyglądała niezwykle
pociągająco. Zdecydowanie bardziej, niż kiedykolwiek.
-Witaj,
kochanie.
-Cześć.
Jesteś głodny? Jak ci poszło spotkanie?
-Wszystko
w swoim czasie. Jeszcze wszystkiego się dowiecie. Z jedzeniem poczekam do
kolacji. Swoją drogą, gdzie jest Michael i Alicia?
-Mike
poszedł na uczelnię i wróci na kolację. Alicia poszła do sklepu zrobić zakupy
na wieczór.
-Zakupy
na wieczór? Czy dziś jest jakiś specjalny dzień lub okazja?
-Ty mi
to powiedz.
-Niczego
ci nie powiem, dopóki nie nadejdzie odpowiednia chwila. Sądzę, że dzisiejsza
kolacja będzie ku temu idealną okazją.
-uśmiechnąłem
się zadziornie i poszedłem do naszej sypialni znajdującej się w górnej części
domu. Postanowiłem trochę uporządkować zagracone pomieszczenie, ponieważ
podłoga była już ledwo widoczna. Zebrałem niepotrzebne papiery jednym
machnięciem ręki, które następnie zgniotłem w kulkę. Chciałem wyrzucić je do
śmietnika znajdującego się w przedpokoju. Jednak podnosząc do góry klapę
ujrzałem coś, co zmroziło mi krew w żyłach i skutecznie wytrąciło z równowagi. Co
w naszym domu robiło opakowanie po teście ciążowym?! Lyn-Z chyba nie… Nie, to
niemożliwe. Owszem, kochaliśmy się dosyć często, ale za każdym razem
stosowaliśmy zabezpieczenia. Prezerwatywy dają nam 96% gwarancji
bezpieczeństwa. Nie mogliśmy znaleźć się w tych nieszczęsnych 4%. Chwila. Jest
jeszcze Alicia. To ona jest w ciąży. Tak często rozmawiała z Lyn-Z, a tak
rzadko z moim bratem. Pewnie nie wiedziała jak ma mu o tym powiedzieć i chciała
poradzić się mojej dziewczyny. Tak, to na pewno jej test. Zapewne będzie
chciała wszystko oficjalnie ogłosić podczas wieczornej kolacji.
Mocno
zaczerpnąłem powietrza i powróciłem do wcześniej wykonywanej przeze mnie
czynności, czyli sprzątania. Z całych sił starałem się nie myśleć o znalezionym
przed chwilą „skarbie”. W tym celu włączyłem płytę The Smashing Pumpkins i
porządkowałem kolejne stosy makulatury znajdującej się w naszym pokoju.
Tym
sposobem nawet nie zdążyłem zauważyć, kiedy błękitne niebo spowiły granatowe,
wieczorne barwy. Po kilku godzinach usłyszałem również dobiegający z dołu
radosny okrzyk Michaela mówiący o jego powrocie do domu. Jego dziewczyna razem
z moją przygotowywały stół w salonie. Nie sądziłem, że tak bardzo się polubią.
Nie, żeby to w jakiś sposób mi przeszkadzało, wręcz odwrotnie. Chodzi o to, że
nie spodziewałem się takiego tempa i obrotu spraw. To zupełnie mnie zaskoczyło,
na szczęście pozytywnie.
-Gee,
kolacja gotowa. Mógłbyś zejść już na dół?
-Tak,
zaraz będę.
Podszedłem
jeszcze do torby, którą miałem dziś na potkaniu i wyjąłem z niej otrzymany
kontrakt. Wziąć go ze sobą na dół czy lepiej zaczekać? Z drugiej strony, Lyn-Z
czekała dziś tak długo, więc ile jeszcze mógłbym trzymać ją w tej morderczej
niepewności? Obawiam się, że doprowadzenie jej do ostatecznego etapu jej
cierpliwości przyniosłoby mi skutki wręcz katastrofalne, a tego bym nie chciał.
-Gerard,
pospiesz się!
-Już
idę! –Odparłem i ostatecznie zdecydowałem się wziąć umowę ze sobą. Być może
będzie to dobry sposób na miłe rozpoczęcie dzisiejszego wieczoru. –Przepraszam,
że tak długo. Miałem mały problem.
-Dobrze,
że już jesteś kochanie. A teraz opowiedz, jak ci poszło spotkanie?
-Więc
jednak poszedłeś? Sądziłem, że sobie odpuścisz i poddajesz się z wydawaniem
komiksu. –Mój młodszy brat nigdy nie grzeszył wiarą w moje marzenia.
-Nie
miałem najmniejszego zamiaru czegokolwiek sobie odpuszczać, ponieważ w takim
wypadku stałbym się ofiarą śmiertelną z rąk Lyn-Z. A skoro już jesteśmy przy tym temacie, to… -W
tym momencie wyciągnąłem na stół kontrakt, który przez cały ten czas spokojnie
leżał na moich kolanach.
-Udało
się?? Boże, Gerard jestem z ciebie taka dumna! –Czarnowłosa natychmiast rzuciła
mi się w ramiona, a ja w zamian za ten gest złożyłem na jej Utach namiętny
pocałunek.
-Więc
teraz zasłyniesz jako rysownik? –Nie tylko nasza dwójka, ale Michael również
podzielał nasz entuzjazm. Wkrótce dołączyła do niego również Alicia. –A co z
zespołem? Chyba nas teraz nie zostawisz?
-Nigdy
nie porzucę czegoś, co sam stworzyłem. Nadal będę pisał teksty i dalej będziemy
wydawać płyty. Co prawda na razie mamy na koncie tylko dwie, ale odkąd rzuciłem
narkotyki i picie, cały czas piszę coś nowego. Poza tym nie zapominajmy, że za
kilka dni gramy koncert z The Used. Ludzie nigdy o nas nie zapomną.
-Wiesz
co? Nawet ni wiesz, jakie to niesamowite uczucie wiedzieć, że twój brat zaczyna
wstawać na nogi. Mam nadzieję, że teraz zaczniesz od nowa i będzie jak dawniej?
Frank, Ray i Bob też tego by tego chcieli.
-Masz
zamiar porównywać mnie do feniksa? To trochę idiotyczne, nie sądzisz?
-Czyli
wracamy na te same tory myślowe co kiedyś?
-Jeśli
tak, to zaczynacie mnie przerażać. –Nagle Al. zabrała głos w naszej jakże
inteligentnej dyskusji psychologicznej. Tym samym nieświadomie przypomniała mi
o dzisiejszym „incydencie”, o ile można tak to nazwać. Najpierw nałożyłem sobie
na talerz trochę spaghetti i napiłem się wody. Pomyślałem, że skoro ona nie
chce zacząć tego tematu, to ja to zrobię. Choć nie powinno się do niczego
zmuszać drugiej osoby, jednak czy mam teraz inne wyjście?
-No
dobrze, zakończmy już temat mojego komiksu i przyszłości zespołu, zajmijmy się
innymi prawami. Alicia, czemu jeszcze się nie pochwaliłaś?
-Czy ja
przypadkiem o czymś nie wiem? –Mój brat był wyraźnie zaskoczony sytuacją.
Brunetka najwyraźniej chciała nieco zmienić obrót spraw, ponieważ na jej twarzy
również malowało się zdziwienie.
-Przepraszam,
ale chyba nie bardzo rozumiem. Czym miałam się pochwalić?
-Choćby
tym, że jesteś w ciąży.
Jak na
pstryknięcie palcem, w pokoju zapadło długie milczenie. Najwyraźniej nikt nie
spodziewał się słów, które dzisiejszego wieczoru wypadną z moich ust. Nie
przejmując się wszędzie panującą ciszą i niezręcznością, wróciłem do jedzenia
nałożonego sobie na talerz dania.
-Gerard,
o czym ty mówisz? Ja nie jestem w ciąży i jak na razie ani ja, ani Mikey nie
planujemy mieć dziecka. Może kiedyś, raczej na pewno. Ale jeszcze nie teraz.
-Więc
skąd u nas ten test ciążowy? Znalazłem go przez przypadek dziś w śmietniku na
górze, gdy wyrzucałem stare i nieudane rysunki.
-Yy… to
był mój test –orzekła Lyn-Z.
Czyli
właśnie sprawdzały się moje najgorsze obawy. Choć tak naprawdę mogłem za
wcześnie zacząć panikować, ponieważ te testy nie wskazywały tylko jednego
wyniku. Zawsze były dwa wyjścia z tej sytuacji. A jakie było nam pisane?
-Jak to
twój test? Lyn-Z, ty chyba nie…
-Termin
jest przewidywany na 27 maja. Jestem w drugim miesiącu. Gerard, ja tego nie planowałam. Nie wiedziałam, że
tak szybko zajdę w ciążę. Nie wiedziałam, że to się w ogóle kiedykolwiek
wydarzy. Przepraszam – zakończyła i z oczami mokrymi od łez wybiegła na górę do
naszej sypialni.
Nie
wiedziałem jak mam się teraz zachować. Przeprosić Alicię i Michaela, że
wysunąłem niepoprawne domysły w ich kierunku? Pogrążyć się w rozpaczy czy
raczej w oceanie szczęście i radości? Sam już nie wiem, co lepsze, a co gorsze.
W końcu nie wiele myśląc, bez słowa wstałem od stołu i jak najszybciej
pobiegłem tym samym śladem, którym przed chwilą dążyła moja czarnowłosa
piękność.
Zatrzymałem
się przy lekko uchylonych drzwiach. Ujrzałem jej pochyloną sylwetkę, siedzącą z
brzegu łóżka, twarz zatopiona w delikatnych dłoniach, włosy wplątane w smukłe
palce z krwistoczerwonymi paznokciami. I usłyszałem jej nieprzerwany szloch.
Nie widziałem po niej, by ta wiadomość w jakikolwiek sposób ją ucieszyła. Czy
ona czegoś się bała? Nie wiem, ale właśnie takie odniosłem wrażenie.
Postanowiłem zaryzykować, postawić wszystko na jedna kartę i wejść do środka.
Inaczej nigdy nie wyjaśnimy sobie tego, co się przed chwilą zdarzyło.
-Kochanie,
nie płacz już więcej, proszę. –Podszedłem bliżej, usiadłem obok jej drżącego
ciała i przytuliłem do siebie.
-A co
innego mi pozostało? Nie spodziewałam się, że to się stanie. Nienawidzę stawiać
ludzi przed faktem dokonanym, a teraz tak właśnie jest. Teraz nie ma już
odwrotu. Nie poddam się aborcji, bo za bardzo się tego boję. Poza tym, nie mam
tylu pieniędzy i nie mogłabym żyć z myślą, że zabiłam tę małą istotkę
rozwijającą się w środku mnie. Ona jest już częścią mojego ciała, częścią mnie.
-Obiecaj
mi jedno, dobrze?
-To
znaczy?
-Że już
nigdy nie wpadniesz na tak idiotyczny pomysł, jakim jest usunięcie dziecka. Już
nie pamiętasz naszej pierwszej rozmowy po waszym koncercie i tych późniejszych?
Za każdym razem opowiadałem ci, jaką chciałbym mieć przyszłość. O czym tak
naprawdę marzę. Że marzę o dziecku, najlepiej gdyby była to córeczka. Nosiłaby
imię Bandit Lee Way. Marzę o szczęśliwej rodzinie, którą będziemy razem
tworzyć, we trójkę, w nowym domu. Ten zostawimy mojemu bratu, a my
przeprowadzimy się do większego i znacznie piękniejszego od obecnego. Jedyne
łzy, jakie mają prawo płynąć z twych oczu, to łzy radości ,bo obiecuję ci, że
do żadnych innych nigdy się nie przyczynię. Damy radę pod warunkiem, że razem w
to uwierzymy.
-Gee,
jesteś tego pewien? Nie chcę zrzucać na ciebie dodatkowych obowiązków. Dziecko
to już nie jest zabawka, którą w każdej chwili można porzucić, gdy tylko się
znudzi. Lub wymienić na inną. To naprawdę poważna sprawa.
-Zrozum
kochanie, że jestem tego tak samo pewien jak tego, jak bardzo cię kocham.
Podjąłem już decyzję i nie zmienię jej. Teraz już nic złego nie ma prawa się
wydarzyć. Nigdy na to nie pozwolę. Pamiętasz nasze wspólne koncerty? Nawzajem
pialiśmy sobie teksty na ciele. Ty zawsze miałaś na ramieniu „runaway with me”,
a ja na szyi „anytime you want”. Teraz to powraca u już najwyższy czas, by
wypełnić te słowa. Takie jest nasze przeznaczenie. Moja przyszłość jest pisana
wyłącznie u twego boku i to ię nie zmieni, bo cię kocham.
no to się porobiło z tego mrr xD
OdpowiedzUsuńale jest bosko ;D
czekam na dalszą cześć xD