czwartek, 17 maja 2012

Raz, dwa, trzy, zginiesz ty... cz. 5

Nareszcie udało mi się coś napisać i spełnić życzenie Daisy.  Miłego czytania, kocie. ;*



                -Gee? Gee, wstawaj. Już późno.
                -Co? Która godzina? –Przeciągnąłem się leżąc na miękkiej pościeli. Oczy nadal miałem zamknięte i póki co nie miałem najmniejszego zamiaru ich otwierać. Byłem potwornie leniwy.
                -Nie wiem, chyba coś koło południa.
                -No i co? Spieszy ci się gdzieś? Jesteśmy sami w domu, bo Mikey wyszedł dziś na uczelnię.
                -A Alicia?
                -Pewnie też wyszła. Szczerze mówiąc, nie interesuje mnie, gdzie się teraz  podziewa.
                Lyn-Z obdarzyła mnie jednym ze swych pięknych uśmiechów, podczas gdy ja wciąż leżałem, a ona obmyślała plan jak się ogarnąć. Nigdy nie sądziłem, że rozmowa może tak bardzo zbliżyć do siebie dwóch zupełnie nieznanych sobie ludzi. Przynajmniej z każdą chwilą nabierałem większej pewności, że to właśnie z nią chcę spędzić resztę swojego życia. Dziewczyna wstała z łóżka, chcąc zapewne wyjść do łazienki, bo właśnie w tamtym kierunku zmierzała. Pociągnąłem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie tak, by położyła się na mnie całym ciężarem swego ciała. Swoją drogą, była zadziwiająco lekka.
                -Jesteś w moim pokoju, gdzie panują moje zasady. Więc nigdzie stąd nie wyjdziesz, dopóki nie dostaniesz wyraźnego pozwolenia z mojej strony, zrozumiano? –Musnąłem jej wilgotne wargi swoimi i wróciłem do podziwiania jej wesołych oczu.
                Zrozumiano. –Odparła i odwzajemniła pocałunek.
                Właśnie tak zaczęła się nasza poranna rozgrzewka przed kolejnym dniem. Obdarowywałem jej szyję kolejnymi pocałunkami, podczas gdy ona wplatała swe smukłe palce w moje włosy. Schodziłem coraz niżej i niżej, trzymając ręce na jej szczupłych biodrach. Byłem pod wrażeniem jej zwinności. Przez cały ten czas leżała na mnie i wiła się w najróżniejszych pozycjach. Wzdychałem lekko, gdy ręką zaczęła schodzić do mojej męskości.
                Podnieśliśmy się i bez większego namysłu pozbawiłem jej mojej koszulki, w której spała, a następnie bielizny. Brunetka niewiele myśląc zrobiła ze mną to samo. Z impetem padliśmy na łóżko. Jak dzikie zwierzęta domagaliśmy się swych ciał. Odgarnąłem z jej twarzy kilka czarnych kosmyków, bym mógł zajrzeć w jej pełne euforii i podniecenia spojrzenie. Gdy tylko to zrobiłem, uśmiechnęła się do mnie zawadiacko i nachyliła się. Kilka razy musnęła ustami moją twarz, po czym szepnęła mi do ucha:
                -Nie bądź taki nieśmiały. Pokaż, na co cię stać.
                Te słowa zadziałały na mnie jak rozkaz generała. Obróciliśmy się tak, by teraz to ona leżała na plecach. W zupełnym negliżu wyglądała jak grecka bogini Afrodyta. Jej szczupłe ciało pokryte różnobarwnymi rysunkami było tak idealne, że przyprawiało mnie o zawrót głowy. Raz po raz przekrzykiwaliśmy się jękami i okrzykami podniecenia. Również głośno wypowiadaliśmy swoje imiona i inne pieszczotliwe słowa. Po chwili podniosłem się do pozycji siedzącej, po czym moja kochanka zrobiła dokładnie to samo. Usiadła mi na kolanach i oparła się o mój tors, tym samym przypierając mnie do ściany. Powoli i zmysłowo zaczęła pieścić moje przyrodzenie. Czułem, jak krew uderza mi do członka, jak staje się twardy i sztywnieje. Wtedy też popatrzyliśmy sobie w oczy, uśmiechnęliśmy się do siebie i już wiedziałem, że to ten moment. Przyciągnąłem ją bliżej swojego ciała. Uniosłem ją lekko ku górze i szybkim ruchem wszedłem w nią. Położyłem ręce na jej biodrach, podczas gdy jędrne pośladki Lyn-Z z impetem uderzały o moje uda, sprawiając mi tym niemałą przyjemność. Byłem w siódmym niebie. Czułem, jak poruszałem się w niej chyba we wszystkie możliwe kierunki, doprowadzając ją tym samym do istnego obłędu. Z każdą chwilą coraz bardziej zatapiałem się w jej ciele. Z każdym kolejnym pchnięciem czułem wszystkie dreszcze, jakie przechodziły przez jej ciało. Zorientowałem się, że za chwilę to będzie koniec i nadejdzie kres naszemu rozkosznemu upojeniu. Z dużą niechęcią przywitałem się z tą okrutną prawdą. Nadeszła chwila, w której oboje szczytowaliśmy, a wtedy oboje krzyknęliśmy z podniecenia i z mojego penisa wypłynęła lepka substancja mlecznej barwy.
                Delikatnie odsunąłem się od rozgrzanego ciała kochanki, by móc choć na chwilę odsapnąć. Gdy wreszcie oboje zaczerpnęliśmy trochę tchu, ponownie ująłem dłońmi jej twarz i jeszcze raz pocałowałem.
                -Może wyskoczymy na miasto i razem zjemy jakiś lunch? – Zaproponowała. Przyznam, że ta propozycja wydała mi się bardzo interesująca.
                -Chętnie. Ale tylko we dwoje – odparłem i złożyłem delikatny pocałunek na jej czele. –A teraz pozwól, że wyjdę do łazienki i postaram szybko się ogarnąć.
                Wstałem z łóżka i w pośpiechu chwytając rzucone na krześle ciuchy i wyszedłem do łazienki. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i zorientowałem się, że nie wziąłem ze sobą żadnej świeżej koszulki, czy nawet bluzy. Już miałem wrócić się i przeszukać szafę w poszukiwaniu jakiegoś ciuchu, gdy nagle usłyszałem, że dzwoni telefon. Po cichu podszedłem do drzwi, by podsłuchać rozmowę ukochanej.
                -Tak, słucham? Uspokój się, dobrze? Nie jestem twoją własnością, więc robiąc przerwę w trasie mogę iść gdzie chcę, z kim chcę i nocować u kogo chcę. Niech to wreszcie do ciebie dotrze! Męczysz mnie takimi telefonami już od kilku miesięcy, ale zrozum, że z mojej strony nie masz co liczyć na nic więcej prócz przyjaźni, choć i to pozwoli zaczynasz tracić.
                Powoli wyszedłem z łazienki udając, że o niczym nie wiem. Na początek podszedłem do szafy szukając jakiejś koszulki. Po chwili odwróciłem głowę w stronę ukochanej i zauważyłem, jak po jej policzkach płyną słone łzy.
                -Kochanie, kto dzwonił?
                -To Jimmy. Znów robi mi wyrzuty, bo spędziłam noc w innym miejscu niż nasz van. Gerard, ja już mam tego dosyć. Wiem, że on się we mnie podkochuje, ale to zaczyna przekraczać granice zdrowego rozsądku. Czasem nie mogę wyjść nawet do toalety, bo zaraz zaczyna się przesłuchanie typu: gdzie, z kim, po co, dlaczego? Co ja mam robić? –Wybuchła płaczem i podbiegła do mnie tuląc się w moje ramiona. Byłem zaskoczony jej wyznaniem. To znaczy domyślałem się, że między nimi jest coś na rzeczy, i że Lyn-Z raczej tego nie odwzajemnia. Ale nie spodziewałem się, że ta sprawa jest aż tak poważna. Otarłem jej łzy i lekko uniosłem jej głowę ku górze, łapiąc za podbródek.
                -Nie możesz się poddać i ulec mu. Musisz jak najszybciej powiedzieć mu o wszystkim i ewentualnie zagrozić, że jeśli to się skończysz, pójdziesz na policję i posądzisz go o napastowanie. Myślałaś też nad odejściem z zespołu?
                -Tak, rozważałam takie wyjście. Ale jeśli to zrobię, to skąd wezmę pieniądze na utrzymanie i gdzie będę mieszkać? Nie mam żadnego wykształcenia, bo z miłości do muzyki rzuciłam studia na drugim roku psychologii. Nikt nie przyjmie takiej basistki jak ja z niezbyt interesującą przeszłością. Moja praca jest możliwa jedynie w show – biznesie.
                -Więc odejdź z zespołu i zamieszkaj u mnie.
                -A co z pracą? Pieniędzmi? Nie mogę wiecznie być na czyimś utrzymaniu. Muszę w końcu się usamodzielnić i zacząć być niezależną.
                -O to się nie martw, poradzimy sobie. A teraz zbieraj się, bo jest już późno i przydałoby się wreszcie coś zjeść.
                -Gee?
                -Tak?
                -Kocham cię.
                -Ja ciebie też, kotku.

                Kiedy najedzeni wróciliśmy do domu, na dworze było już ciemno i powoli zaczynały nadchodzić chłodne i długie wieczory. W środku natknęliśmy się na Michaela i Alicię, którzy siedząc na kanapie oglądali jakąś marną komedię romantyczną.
                -Gee, jeśli mam się przeprowadzić do ciebie, to musiałabym pojechać po swoje rzeczy. Pojedziesz tam ze mną? Trochę boję się jechać tam sama, szczególnie jeśli mam im powiedzieć, że odchodzę.
                -Jasne, weźmiemy ze sobą Michaela, bo spośród naszej dwójki tylko on ma prawo jazdy i przeważnie jest na mnie skazany, gdy chcę gdzieś jechać. Poczekaj tu chwile, zaraz to załatwię. Mikey! Nie ociągaj się i chodź tu na chwilę.
                -Uhh…. Czego znowu ode mnie chcesz? Nie wystarczy ci, że dziś rano siłą wygoniłeś mnie na uczelnię? I wiesz, zdziwię cię, ale pamiętają tam jak wyglądam i jak mam na imię.
                -To fajnie, ale nie o to mi chodzi. Potrzebujemy podwózki, znaczy się ja i Lyn-Z. Musimy zabrać stamtąd jej rzeczy.
                -Stamtąd, to znaczy skąd i gdzie chcecie je zawieść? Jeśli mam wykonywać jakiekolwiek usługi, muszę znać dokładne szczegóły.
                -Najpierw pojedziemy do ich vana, gdzie Lyn-Z ma wszystkie swoje rzeczy. Tam załatwimy z nimy pewną bardzo ważną sprawę i przywieziemy wszystko tutaj. A tak, nie zdążyliśmy wam jeszcze o tym powiedzieć. Al., od teraz nie jesteś skazana wyłącznie na męskie towarzystwo. Lyn-Z wprowadza się do nas.
                -Jak to wprowadza się? Tutaj? –Zapytała zaskoczona.
                -Masz coś przeciwko?
                -Nie, to Ne o to chodzi. Jestem raczej zdziwiona. Chwila, czy to znaczy, że wy…
                -Tak, jesteśmy parą. Jeszcze jakieś pytania? Wybacz, ale trochę nam się spieszy.
                -Ok., w takim razie jedźcie. Mikey, tylko bądź ostrożny i wróćcie szybko. Trzeba oblać wasz nowy związek i nową lokatorkę – oświadczyła na koniec z nieukrywaną radością, po czym we trójkę wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę Regent Street, gdzie dziś miało skończyć się prześladowanie mojej ukochanej.
                Przyznam, że troska o kogoś innego prócz siebie, na kim naprawdę ci zależy i czujesz, że ta osoba jest dla ciebie wszystkim, to naprawdę wspaniałe uczucie. Jeszcze nigdy nie miałem okazji go doświadczyć. To chyba nawet dobrze, bo kto wie, z kim spędzałbym teraz czas? Lyn-Z to wspaniała kobieta, dla której gotów jestem zrobić dosłownie wszystko, o tylko ona mi każe. Kiedyś koniecznie musze podziękować mojemu bratu i jego dziewczynie. Szczególnie Alicii. Gdyby nie ona i jej pomysł, by zabrać mnie na koncert tej kapeli, zapewne nigdy nie poznałbym Lyn-Z, nie tworzyłbym z nią wspaniałego związku i nie myślałbym teraz o naszej wspólnej przyszłości, jaką oboje planujemy.
                Muszę też przyznać, że nawet nie potrzebuję iść na żaden odwyk narkotykowy czy alkoholowy. Dlaczego? Cóż, to banalnie proste. Odkąd jestem z moją czarną pięknością, jeszcze ani razu nie zdarzyło mi się napić wódki czy sięgnąć po narkotyki. Jestem zbyt pochłonięty spędzaniem czasu z niż, niż marnowanie go na wdychanie jakiegoś białego proszku. Koniecznie musze o tym powiedzieć Frankowi, ponieważ nadal ma jego pieniądze, które miały iść na odwyk, a w efekcie wydałem je na Lyn-Z. Podsumowując, miłość to najlepszy narkotyk i nie mam zamiaru z niego rezygnować.

wtorek, 8 maja 2012

Porwanie cz. 3

Specjalnie dla Kingi, której życzę miłego wyciskania łez. ;>


                -Stary, dobrze, że już wszystko w porządku. Martwiliśmy się o ciebie. –Ray podszedł do przyjaciela i poklepał go lekko w ramię tak, by nie sprawić mu bólu. Frank również przyszedł. Jednak nieufnie stał w kącie pokoju i przyglądał się całej sytuacji z boku. Nadal był wściekły na Michaela za to, jak tamtego dnia potraktował Gerarda.
                -Frankie, wszystko gra. Naprawdę. Kiedy Michael trafił do szpitala, wszystko sobie wyjaśniliśmy i teraz już wszystko jest ok. staraj się o tym zapomnieć. Zrób to dla mnie, ok.?
                -Postaram się. Ale mam wrażenie, że coś się dzisiaj wydarzy. I raczej nie będzie to miła niespodzianka.
                -Gerard, możesz nas na chwilę zostawić samych? Chciałbym porozmawiać z Frankiem na osobności. –Mężczyzna poczuł na swym lewym ramieniu dotyk czyjejś ręki. Była to ręka jego brata. Nie chcąc się mieszać w nie swoje sprawy, odszedł na bok.
                -Frank, wiem, że wtedy zachowywałem się jak najgorszy idiota świata. Zrozumiałem swój błąd i choć Gerard wciąż mnie usprawiedliwiał i nie wymagał tego ode mnie, to przeprosiłem go. Ciebie też powinienem, więc przepraszam.
                Frank nadal stał i ani myślał, by się ruszyć, a co dopiero odezwać. Oboje stali w długim milczeniu, aż w końcu młodszy skapitulował.
                -Witaj w domu, Michael.
                Oboje wrócili do świętowania. Mieli do tego kilka okazji. Powrót Michaela do domu po długim pobycie w szpitali, ruszenie śledztwa w sprawie zniknięcia Katie i odnowione stosunki czwórki przyjaciół. Zdawało się, że już nic nie może przerwać ich szczęścia, kiedy nagle los postanowił inaczej.
                Odezwał się telefon wiszący w kuchni na ścianie. Gerard zostawił przyjaciół w pokoju i sam poszedł odebrać.
                -Tak, słucham?
                -Czy rozmawiam z panem Gerardem Wayem? –Zapytał męski głos w słuchawce.
                -Tak, kto mówi?
                -Komisarz Flemons, ze stanowej policji. Odnaleźliśmy zaginioną Katie Harris, jednak nie mam dla państwa najlepszych wiadomości. Czy pański brat wyszedł już ze szpitala?
                -Tak, przyjechaliśmy do domu jakąś godzinę temu. Nie rozumiem, skoro Katie się odnalazła, to co mogło pójść nie tak?
                -Proszę mi wierzyć, to nie jest rozmowa na telefon. Jeśli macie taką możliwość, przyjedźcie do hangarów na opuszczonym lotnisku na obrzeżach miasta.
                -Dobrze, zaraz tam będziemy. –Gerard odłożył słuchawkę i wróciło pokoju. Nadal nic nie wywnioskował po tym, co powiedział mu komisarz Flemons.
                -Gee, kto dzwonił? –Ciekawość młodszego Waya nie znała gra nic. Zawsze musiał wszystko wiedzieć.
                -Dzwonił komisarz Flemons, który prowadził sprawę zaginięcia Katie. Powiedział, że odnaleźli ją i złapali przestępców, ale nie mają dobrych wieści. W miarę możliwości mamy przyjechać do starych hangarów na opuszczonym lotnisku.
                -Na co jeszcze czekasz? Jedziemy tam! –Zawyrokował Michael, po czym w ekspresowym tempie narzucił na siebie ciepłą bluzę i wybiegło samochodu.
                -Poczekajcie tu na nas, ok.? Postaramy się wrócić najszybciej, jak tylko się da.

                -Komisarzu Flemons! Jest pan tu? –Oboje krzyczeli ile sił. Hangary miały potężną powierzchnię i trudno było kogokolwiek tu znaleźć, nie znając jego dokładnej lokalizacji.
                -Jesteśmy tutaj! –Usłyszeli niosące się echo. Od razu ruszyli za rozchodzącym się głosem.
                -Dzień dobry. Co się stało? –Zapytał zniecierpliwiony Gerard. Michael był wyczerpany po powrocie ze szpitala, więc jeszcze do nich dochodził i nie miał możliwości słyszeć ich rozmowy.
                -Złapaliśmy przestępców, tak samo, jak odnaleźliśmy Katie. Jednak nie udało się nam jej uratować. Nie mieliśmy na to najmniejszych szans.
                -Nareszcie was dogoniłem. –Wysapał zmęczony chłopak. –Co się takiego sta…ło.
                Nie wierzył w to, co widział. Miał nadzieję, że ktoś podmienił mu okulary i ten widok nie jest prawdziwy. Widział 5 młodych chłopaków, związanych i skutych kajdankami, których pilnowało kilka policjantów. Widział komisarza Flemonsa i jego smutek na twarzy. Widział swojego brata, Gerarda i jego załamanie. Widział Katie, swoją ukochaną i największą miłość. Miłość, która spoczywała w kałuży krwi.
                Nogi się pod nim ugięły, a w oczach stanęły łzy. Za chwilę po policzkach zaczęły płynąć słone krople, który opadały na podłogę. Podszedł Katie i zdrową ręką uniósł jej głowę. Oczy miała zamknięte, jej ciało było już chłodne i blade. Jakby ktoś oprószył je mąką czy jakimś innym białym proszkiem. Nie powstrzymał łez. Był na to za słaby. Niemal przez miesiąc czekał na moment, gdy znajdzie swoją ukochaną. Gdy znów będzie mógł ujrzeć jej roześmiane oczy, pogłaskać ją po blond włosach. A nadszedł dzień, w którym doczekał jej śmierci choć planowali wspólne i długie życie.
                Nie zwracał uwagi na fakt, że właśnie klęczy w kałuży jej własnej krwi. Że oboje są wymazani czerwoną cieczą. Pochylił się nad nią i ją przytulił. Przytulał ją do siebie tak długo, dopóki chłód jej martwego ciała nie zaczął przechodzić na niego. nie miał pojęcia, jak otrząśnie się z największej tragedii, jaka mogła go teraz spotkać. Nie wiedział, czy w ogóle się z tego otrząśnie.
Tydzień później…
                Gerard postanowił wspierać brata i oboje wybrali się na pogrzeb, by móc ujrzeć ją i pożegnać po raz ostatni, teraz już na zawsze. Po drodze na cmentarz zajrzeli do kwiaciarni. Zamiast kupować czerwone lub białe róże czy tradycyjne wiązanki, kupili wielki bukiet przepięknych frezji, ulubionych kwiatów Katie. Wśród nich gościły równie 3 słoneczniki, które uwielbiała tak samo. Miały symbolizować ich dwójkę i ich dziecko, które teraz już nigdy się nie narodzi.
                Niegdyś obiecali sobie, że jeśli umrzeć, to tylko we dwoje. Planowali wspólną, szczęśliwą przyszłość. Marzyli o ślubie, dziecku, pięknym domu i wspólnym starzeniu się. Obiecali sobie, że co by się nie stało, umrą razem. Nawet, gdyby jedno z nich zginęło w wypadku, to drugie popełni samobójstwo.
                Michael złamał obietnicę. Postanowił żyć dalej, ze względu na Katie. Bo choć ta już nie żyje i jest po drugiej stronie ziemi to wie, że ona by tego nie chciała. Wolałaby, żeby Michael walczył o swoje i był szczęśliwy. Niekoniecznie z nią, bo teraz to i tak niemożliwe, ale nawet z inną kobietą przy boku. By tylko był szczęśliwy i spełniły się wszystkie jego marzenia.
                Po pogrzebie wrócili do domu w milczeniu. Nie byli w nastroju na jakiekolwiek rozmowy. Michael bez namysłu poszedł do swojego pokoju, by jak najszybciej rozebrać się z niewygodnego garnituru. Podszedł do lustra i zauważył naklejoną na nim karteczkę. Zdziwił się, ponieważ sam nic nie naklejał, a poza tym, drzwi były zamknięte, więc nikt nie mógł wejść. Podszedł bliżej i zerwał zapisany kawałek papieru.
                „Szczęśliwego życia, Mikey. Zawsze będę cię kochać i na zawsze pozostaniesz w moim sercu. Twoja Katie.”

niedziela, 6 maja 2012

Porwanie cz. 2


Następnego dnia w domu panowała idealna cisza. Wczoraj Ray zgodnie z polecenia Franka zabrał Michaela na posterunek policji. Po powrocie Ray pojechał do siebie, Frank wyszedł na miasto. Bracia nie odezwali się do siebie ani słowem. Kolację również zjedli w osobnych pokojach. Gerard był na wyczerpaniu, ale obiecał przyjacielowi, że się nie podda.
                Był ranek, gdy Gerarda obudziły promienie słońca przebijające się przez rolety opuszczone w jego pokoju. Niechętnie podniósł się z łóżka i zaczął nasłuchiwać. Mężczyzna miał idealny słucha. Potrafił wyłapać nawet najmniejszy ruch jego współlokatora. Teraz nic nie słyszał. Był w domu zupełnie sam.
                Brunet w pośpiechu ubrał się i zszedł na dół do pokoju. Miał nadzieję, że jego zmysł słuchu pomylił się po raz pierwszy. Że tak naprawdę jego brat spokojnie śpi na kanapie. Przeszuka dokładnie wszystkie pokoje, strych, piwnicę, łazienkę. Na koniec poszedł do kuchni. Pusto. Nawet nie zostawił jakiejkolwiek wiadomości. W tej chwili potrzebował go bardziej, niż Michael potrzebował jego. Chciał z nim porozmawiać. Wszystko mu wyjaśnić i gdyby tylko zaszła taka potrzeba, również przeprosić.
                Będąc w kuchni zaparzył sobie swoją ulubioną kawę. Następnie otworzył okno i zapalił papierosa. Rozglądał się po miasteczku, które zdaje się, że nadal spało. Nagle usłyszał dźwięk przekręcanego klucza w zamku i otwieranych drzwi. Szybko wyrzucił papierosa i zamknął okno. Wybiegł do kuchni i zamarł. Przed nim stał Michael. A raczej ktoś, kto był do niego bardzo podobny.                -Boże Michael, co ci się stało?
                Młodszy chłopak wrócił do domu cały poobijany. Niemal z każdego miejsca na twarzy sączyła się krew. Jego ręce i brzuch zatonęły w fioletowych siniakach. Na oko miał złamane co najmniej 2 żebra. Ledwo oddychał, o poruszaniu którąkolwiek częścią ciała nie wspominając.
                Gerard złapał młodszego brata pod ramię i zaprowadził na kanapę. Natychmiast pobiegł do kuchni i w ekspresowym tempie zrobił mu śniadanie i zaparzył gorącej herbaty. Rozebrał go z butów i kurtki i przykrył kocem. Następnie wrócił po swoją kawę i usiadł na fotelu obok brata, załamując się jego wyglądem.
                -Dasz radę zjeść kanapkę? Spróbuj, a ja zadzwonię do lekarza. Koniecznie musi cię obejrzeć.
                -Ge… Gerard. Prze… Prze… Przepraszam –wyjąkał z trudem.
                Gee obrócił się twarzą do brata i uśmiechnął się lekko. Nie winił go o nic. Był na tylko głupi, że zawsze usprawiedliwiał jego wybraki na każdy możliwy sposób. Jednak skoro Michael uznał, że popełnił błąd i pomimo swego obecnego stanu przeprosił, to znaczy, że wraca dawny Michael.

                -Doktorze, czy będzie z nim wszystko w porządku? –Gerard od początku był cały w nerwach. Przez telefon kazali mu jak najszybciej przywieźć Michaela do szpitala na obserwacje i wstępne badania i tak też zrobił. Teraz czekał na efekty.
                -Cóż, wszystkie moje podejrzenia się sprawdziły. Pan Way ma wybity prawy bark, złamane 3 żebra i zwichnięty prawy nadgarstek. Oprócz tego kostka w lewej nodze została lekko skręcona, ale nie na tyle, by nie mógł normalnie chodzić. Natomiast prawą rękę musieliśmy w całości unieruchomić, żebra tak samo. Teraz pański brat musi zostać u nas na dłuższej obserwacji. Jeśli jego ogólny stan nie ulegnie pogorszeniu, wypuścimy go do domu za jakieś 3 dni.
                Doktor Nixon był starszym mężczyzną z kilkoma siwymi włosami na głowie. Prowadził obydwóch Way’ów od dnia ich narodzin, zresztą sam odbierał poród ich matki. Jednak to, co Gerard usłyszał z jego ust niezbyt go uspokoiło. Nadal nie znał przyczyny i okoliczności całego zdarzenia. Dlaczego jego brat został pobity?
                Wrócił do sali, w której leżał Michael. Uszkodzoną rękę miał już usztywnioną niemal w całości. Oprócz tego, wokół jego łóżka plątały się tysiące kabli, stały setki aparatur i wózek ze szpitalnym paskudztwem, zwanym potocznie jedzeniem. Podszedł bliżej i odgarnął z jego twarzy kilka zagubionych kosmyków.
                -Mikey, domyślam się, że teraz możesz nie mieć na to siły i ochoty, ale proszę, opowiedz mi, co się stało? Kto cię pobił? Dlaczego cię pobił? Nawet sobie nie wyobrażasz, gdy przeszukałem cały dom, a ciebie nie było. Co najgorsze, nie zostawiłeś mi nawet żadnej wiadomości.
                -Ja tylko chciałem wyjść do sklepu, zrobić jakieś zakupy. Wczoraj na komisariacie powiedzieli mi, że stoją w miejscu, ponieważ porywacze nadal milczą. Stwierdziłem, że jeśli zajmę się gotowaniem, to zajmę myśli czymś innym choć na chwilę. Ale zanim doszedłem do sklepu, ktoś mnie napadł. Było ich trzech. Wszyscy mieli zamaskowanie twarze, z wyjątkiem jednego. Chyba był ich przywódcą, bo tylko stał nade mną i cały czas się śmiał. Pozostali kopali mnie w brzuch i po twarzy. Próbowałem się bronić, ale wtedy wykręcali ręce. Kiedy już kompletnie straciłem przytomność, musie odejść.
                -Pamiętasz twarz tego kolesia? Mike, mógłbyś naprowadzić policję na tych porywaczy! To mogli być oni! Mam nadzieję, że tego nie zrobili, ale mogli pozbyć się Katie i teraz chcieli pozbyć się ciebie. Lub na odwrót.
                -Hmmm… pamiętam, że miał krótkie blond włosy. Miał raczej szczupłą twarz, a z boku po lewej stronie miał pieprzyka. Był ubrany w dżinsy i sportową koszulkę. Na szyi miał zawieszony chyba złoty łańcuch z literami DM.
                -Świetnie! Od razu jak tylko wrócę do domu dzwonię na policję. Albo nie. Lepiej będzie, jeśli tam pojadę. Michael, mamy szansę odnaleźć Katie. Mamy szansę, by wróciła do domu, byś znów  był szczęśliwy jak wtedy.
                -Zaczynasz doprowadzać mnie do szału. Przestań cały swój czas poświęcać na mnie i zajmij się wreszcie sobą! Ostatnio byłeś mną tak zajęty, że niemal zapomniałeś o tym, że żyjesz. Idź gdzieś nie wiem, do parku albo kup nowy komiks czy sam coś narysuj. Byle byś tylko pomyślał też czasem o sobie. Teraz jestem pod stałą opieką. Czas, by zajął się mną ktoś inny.
                Gerard długo nie mógł się zdecydować. Z jednej strony, jego brat miał rację. Te całe poszukiwania tak go pochłonęły, że niemal zapomniał o tym, że on sam żyje. Po długich namowach zdecydował się opuścić szpital i trochę odpocząć. Rysowanie zawsze go odprężało. Ale obiecał sobie, że najpierw pojedzie na policję i opisze całe dzisiejsze zdarzenie.

                -Dobrze, więc gdzie obecnie przebywa pański brat?
                -W szpitalu St. Helen przy Stockhaus Drive. Komisarzu Flemons, jakie są szanse, że odnajdziecie Katie?
                -Tego nie mogę na razie określić. Póki co mamy podany przez pana rysopis, który będziemy musieli porównać z rysopisem, jaki poda nam pański brat. Dopiero wtedy będziemy mogli wprowadzić wszystkie dane do bazy i rozpocząć poszukiwania. Jednak muszę przyznać, że jesteśmy na coraz lepszej drodze do zakończenia tej sprawy. Jeśli wszystko przejdzie zgodnie z planem, być może koniec nadejdzie już w tym tygodniu.
                -Cóż, w takim razie dziękuję. Pójdę już. Do widzenia.
                -Do widzenia. – Odparł policjant, po czym zamknął drzwi komisariatu.
                Brunet wsiadł do samochodu i ruszył w stronę szpitala. Chciał natychmiast opowiedzieć o wszystkim Michaelowi, że jeśli wszystko się uda, już w tym tygodniu zobaczy swą ukochaną. Jednocześnie przypomniał sobie postawiony mu dzisiaj zakaz, który wyraźnie mówił o tym, że ma wrócić do domu i odpocząć. Nie chciał nikomu sprawiać przykrości, szczególnie bratu, więc skręcił w pierwszą uliczkę i wrócił do domu.

sobota, 5 maja 2012

Porwanie, cz. 1

Jako że cierpię na chwilowy brak weny do pisania pewnych tekstów (przy następnym obiecuję wam bolesną śmierć), to na razie lecę z one-shotem, który przewiduję, na 3 odcinki. Sooooł, ENOJY! ;3
Pozdro dla Daisy, Mylo Xylo i Julki, przez którą piszę ciekawe teksty. :d



                Michael siedział w salonie na kanapie i niemal tonął we własnych łzach. Nikt z obecnych nie wiedział, jak skutecznie poprawić mu humor. Istniał tylko jeden, jedyny sposób, by sprostać temu zadaniu. Powrót jego ukochanej do domu.
                Minęły 2 tygodnie od urodzin Katie i uprowadzenia jej. Nie znała się zbyt dobrze z przyjaciółmi swojego chłopaka, ale bardzo dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Bywały momenty, kiedy mieli jej dosyć, ale poza tym była naprawdę fajną dziewczyną. Zresztą, była to dziewczyna młodszego brata Gerarda i ich najlepszego przyjaciela. Nie mogli tak go zostawić na pastwę losu. Wiedzieli, do czego potrafi być zdolny.
                Nagle wstał. Nie wiedział, co chce zrobić, ale wiedział, że nie może tak bezczynnie siedzieć z założonymi rękoma. Policja nic nie robiła, by odnaleźć jego ukochaną, a on nie mógł już dłużej czekać. Postanowił odnaleźć ją na własną rękę za wszelką cenę.
                -Muszę ją odnaleźć. Jeśli policja nie chce tego zrobić, sam to zrobię. –Chłopak był pod wpływem całkiem sporej ilości alkoholu, którą wypił poprzedniego wieczoru. Różne myśli przychodziły mu do głowy.
                -Michael, nie. Jesteś pijany, nie myślisz trzeźwo. Poza tym, sam nie dasz rady. Nie wiesz, co może cię spotkać. –Gerard próbował uspokoić młodszego brata, jednak z marnym skutkiem.
                -A więc tak? Nie zależy ci na tym, bym ją odzyskał? Nie zależy ci na tym, bym był szczęśliwy? No tak, jak mógłbym zapomnieć. Przecież mam brata egoistę. Prawda jest taka, że myślisz tylko o sobie i nie widzisz nic więcej poza czubkiem własnego nosa. Nie obchodzą cię uczucia innych, równie dobrze mógłbym zdechnąć, a ty i tak nic byś sobie z tego nie zrobił. Mam wielkie szczęście, że nie jestem taki jak ty.
                `Gerarda bardzo uderzyły te słowa. To prawda, bywały momenty, gdy zgrywał potwornego egoistę. Ale to nie znaczyło, że gdyby coś się stało jego bratu, on miałby to w dupie. W takiej sytuacji prawdopodobnie poszedłby w jego ślady i robiłby wszystko, by zniknąć z powierzchni tego świata.
                Nie miał siły, by cokolwiek odpowiedzieć. Po prostu wstał z fotela, na którym siedział i wyszedł do swojego pokoju trzaskając drzwiami. Starał się jak najbardziej rozumieć jego postępowanie i usprawiedliwiać wszystko jego stanem psychicznym i ilością spożytego alkoholu. Jednak miarka się przebrała i zwyczajnie tego nie wytrzymał.
                -Jesteś z siebie zadowolony? Gerard robi wszystko, co może by cię wspierać i pomóc odnaleźć Katie. A ty traktujesz go jak śmiecia. Jest twoim starszym bratem i nawet nie wiesz, jak mocno to przeżywa. Po nocach wychodzi z domu, dzwoni do nas i mówi, jak jest mu z tym ciężko. Jak nie może dłużej patrzeć na twoje cholerne zapłakane oczy. Jak bardzo chciałby ci pomóc, ale nie wie, jak się odpowiednio do tego zabrać. W tym momencie to ty jesteś egoistą, a nie on. Rozumiem, że zniknięcie Katie do dla ciebie wielki szok, ale opamiętaj się, bo nie tylko ją stracisz.
                -Co ty możesz o tym wiedzieć? Od początku mogłem się spodziewać, że będziesz trzymał jego stronę. Bo jak mogłoby być inaczej? Od początku jesteście przyjaciółmi. Logiczne, że „ręka rękę myje”, prawda? Nie wiecie, jakie to uczucie stracić ukochaną osobę, na której tak bardzo wam zależy. Więc jakim prawem chcecie mnie teraz oceniać i pouczać?!
                -Gdybyś nie był takim idiotą, jakiego teraz z siebie robisz, zauważyłbyś, że Gerard właśnie traci taką osobę. Jedyne, co teraz was różni to jego psychika, która w porównaniu do twojej nie jest taka silna. Zastanów się trochę nad tym, co robisz, jak robisz i komu robisz. Możesz żałować wszystkich podjętych przez siebie decyzji.
                Dla Franka nie była to łatwa sytuacja. Musiał stanąć między swoimi najlepszymi przyjaciółmi, by bronić racji jednego z nich. Odnosił wrażenie, jakby ten obowiązek spadał zawsze wyłącznie na niego.
                -Ray, idę sprawdzić, jak czuje się Gerard. Spróbuj jakoś ogarnąć tego debila i pojedźcie na policję sprawdzić, czy mają coś nowego. Może to trochę go uspokoi.

                -Gee, jesteś tu?
                -Frank, to mnie już zaczyna przerastać. Robię wszystko, co mogę, by tylko Katie się odnalazła. Może jednak nadal za mało?
                -Michael to idiota, skoro nie docenia twoich starań. Pierwszy raz widzę, by ktoś tak się starał dla swojego brata. Rozumiem, że to wszystko to dla niego potężny cios, że większość jego negatywnych reakcji jest powodowanych przez alkohol, że zaczyna popadać w depresję. ale jest dorosłym człowiekiem i powinien rozumieć, że tym samym rani wszystkich wokół siebie. Tymczasem ty nie możesz się poddać. Nie możesz teraz się wycofać, zrezygnować z gry. Bo to jest gra, w której wszyscy jesteśmy pionkami. A porywacz Katie jest sędzią i to on zarządza, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila na nas wszystkich.