środa, 25 kwietnia 2012

Raz, dwa, trzy, zginiesz ty... cz. 4

Dzisiejszy odcinek specjalnie z dedykacją dla Julki, Kingi i Daisy ;*. Kocham Was wariatki. ;D Wieem, trochę mnie poniosło tym razem (jakieś 6 stron) ale i tak nie wyszło mi najlepiej... Miłego czytania. ;D




                Było mi przy niej tak piekielnie dobrze. Nie potrafiłem odnaleźć odpowiednich słów, by opisać mój odpowiedni stan. Prawdopodobnie dlatego, że takie określenia po prostu nie istniały.
                Dziewczyna usiadła mi okrakiem na kolanach. Włożyłem ręce pod jej bluzkę, by móc bardziej przyciągnąć ją do siebie, a ona wplatała swe dłonie w moje czarne włosy. Całowaliśmy się z taką zachłannością, jakby za chwilę miał nastąpić koniec świata. Pragnąłem tylko jednego. By ta chwila trwała wiecznie i nigdy się nie skończyła. Nareszcie znalazłem kogoś podobnego do mnie, kto przeszedł w życiu to samo, co ja i potrafi mnie zrozumieć. Już wiedziałem, ile ta kobieta dla mnie znaczy, choć tak naprawdę nie wiedziałem o niej zupełnie nic. Jednak to nie był dla mnie problem.

                Obudziłem się rano z potwornym bólem głowy, któremu towarzyszył kac. Żałowałem, bo obecnie nie pamiętałem zupełnie nic z wczorajszej nocy. Może, gdy dam radę trochę się już ogarnąć, jakieś wspomnienia jednak do mnie powrócą.
                Jak już wcześniej wspomniałem, miałem strasznego kaca. To dziwne, bo nie przypominam sobie, żebyśmy pili jakikolwiek alkohol. Ręką wymacałem komórkę na mojej szafce nocnej. Zegarek wskazywał dokładnie 13:26. Jakie szczęście, ominęło mnie śniadanie. Dziś jest kolejny dzień, gdy w kuchni urzęduje mój młodszy brat Michael. Nawet jego dziewczyna nie przeżyje tylu dni żywiąc się jedynie jego tostami. Ten idiota nie potrafi wyhodować nic innego.
                Wstałem z łóżka i podszedłem do szafy. Dziś postanowiłem założyć czarną koszulkę z krótkim rękawem, do tego zwykłe czarne spodnie i jakaś koszula. Chwyciłem za zeszyt i zszedłem na dół, gdzie panowała idealna cisza. Bez większego namysłu podążyłem w stronę kuchni, gdzie zaparzyłem sobie świeżą kawę. Usiadłem pod ścianą, jak zwykłem to robić i zacząłem przeglądać kartki.
                Pamiętałem, że gdy Lyn-Z go przeglądała, wzięła długopis i coś w nim zapisała. Nie mogłem znaleźć jej notatek. Upiłem łyk gorącego napoju z kubka, po czym o mały włos go nie wyplułem. Jak się okazało, stworzonym przez nią zapiskiem był jej numer telefonu z adnotacją „zadzwoń szybko”. Nie czekałem ani chwili dłużej. Jeszcze raz sprawdziłem godzinę na zegarku i zadzwoniłem pod zapisany adres. Moją jedyną nadzieją było, by jak najszybciej odebrała telefon. Te durne dźwięki, gdy czekasz na połączenie doprowadzały mnie do szału.
                -Słucham? –Nagle w słuchawce odezwał się zbawienny głos. Nie wierzyłem, że odebrała. Byłem tak podniecony, jak dziecko, które dostaje na urodziny wymarzony prezent. Zupełnie mnie zatkało. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć, więc ze zdenerwowania chyba nawet zacząłem się jąkać.
                -Lyn… Lyn-Z? Tu Gerard, pamiętasz? Zapisałaś mi wczoraj swój numer w moim notatniku.
                -Gerard? A tak, pamiętam. Cieszę się, że dzwonisz.
                -Pomyślałem, że moglibyśmy się dziś umówić. Oczywiście jeśli masz czas i ochotę.
                -Chętnie gdzieś wyjdę. Musze trochę odpocząć od zespołu. Możemy spotkać się w tym parku niedaleko centrum?
                -Jasne. Pasuje ci 16?
                -Jak najbardziej. W takim razie do zobaczenia, kochanie.
                Rozłączyła się. Może to i lepiej, bo zszokowała mnie ostatnimi słowami. „Do zobaczenia, KOCHANIE”? To nie mogła być prawda. Poznaliśmy się dopiero wczoraj. Fakt, że spędziliśmy ze sobą dosyć dużo czasu i zdążyliśmy już dobrze się poznać, ale żeby mówić do siebie „kochanie”? Nie ukrywam, obdarzałem ją pewnym uczuciem, które sądzę, że było prawdziwe. Ale nie spodziewałem się, że to zadziała w dwie strony.
                Wstałem z podłogi i ruszyłem do łazienki. Nie chciałem jej w żaden sposób zawieść, więc postanowiłem trochę się uszykować. Na początek zacząłem od umycie włosów. Niby robiłem to jakieś 2 dni temu, ale teraz też nie zaszkodzi. Ubrań nie będę zmieniał. Chyba dobrze wyglądam w tym, co teraz. Może nałożę na twarz nieco podkładu, trochę czarnej kredki i nic więcej.
                Wyszedłem z łazienki i poszedłem do pokoju. Zegarek wskazywał 15:00. Sądząc, że samo dojście na miejsce zajmie mi jakieś 40 minut, pozostało mi zaledwie 20 minut na dalsze przygotowania. Pomyślałem, że głupio byłoby iść na spotkanie z pustymi rękoma. Ale co mógłbym kupić tej kobiecie jak Lyn-Z? Była ostrą, ale jednocześnie słodką laską. Kwiaty automatycznie odpadały. Hmm… może jakiś pluszak? Kompletnie nie znam się płci przeciwnej. Do kolejny dowód na mej liście świadczący o poziomie zawartego we mnie idiotyzmu.
                10 minut. Ostatecznie zdecydowałem się na pluszaka. Na moje szczęście sklep z takimi zabawkami był tuż za rogiem, więc nie miałem daleko. Do ostatecznego wyjścia również nie zostało mi zbyt wiele czasu, więc od razu chwyciłem za torbę i podążyłem do przedpokoju. Założyłem trampki, wziąłem kurtkę i nie zostawiając Michaelowi żadnej wiadomości, po prostu wyszedłem z domu.
                W sklepie mieli bardzo duży wybór pluszowych Przytulanek. Jak już wspomniałem, nie znam się na takich rzeczach i trudno było mi wybrać coś odpowiedniego. Stałem przed półką jak ostatni debil i tępo wpatrywałem się w zabawki.
                -Czy mogę panu w czymś pomóc? –Usłyszałem miły głos ekspedientki. Odwróciłem głowę w jej kierunku i uśmiechnąłem się lekko.
                -Chciałabym kupić coś dla dziewczyny, ale nie potrafię nic wybrać. Może pani coś wybierze?
                -Z miłą chęcią. Jaka jest pana wybranka?
                Jaka jest moja „wybranka”? niby nie jest to trudne zadanie, ale w chwili obecnej nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów na opisanie jej charakteru. Po raz pierwszy od niepamiętnych mi już czasów musiałem na nowo wytężyć mój w większości martwy już umysł.
                -Jaka ona jest… miła, pogodna, ma przepiękny uśmiech. Jest drapieżna i ostra, ale jednocześnie łagodna i słodka. Rozumie pani o co mi chodzi?
                -Oczywiście. –Ekspedientka odwzajemniła mój wcześniejszy uśmiech i rozejrzała się po półkach. Po chwili sięgnęła misia, który niby wyglądał jak wszystkie inny i nie wyróżniał się niczym szczególnym, ale miał w sobie coś wyjątkowego. Coś, co dostrzegałem również w Lyn-Z, jednak nie potrafiłem tego określić. –Może ten?
                -Tak, myślę, że jest idealny. Ile płacę? –Oboje podeszliśmy do kasy, a ja po drodze wyciągnąłem portfel z kieszeni. Jedyne pieniądze jakie się w nim znajdowały to te od Franka. Obiecałem mu, że opłacę nimi odwyk. Ale kto wie, czy tym odwykiem nie będzie właśnie ona?
                -Chwileczkę, już sprawdzam. To będzie 25$. Zapakować? Może dodać jakąś wstążeczkę?
                -Tak, poproszę czerwoną. I gdyby mogła pani zawiązać ją na kokardkę pod szyją.
                Szybkim krokiem wyszedłem ze sklepu i zmierzyłem w stronę centrum. Do umówionej godziny zostało mi zaledwie 30 minut, więc musiałem trochę przyspieszyć tempa. Schowałem prezent dla Lyn-Z do torby i zacząłem biec, by być choć kilka minut przed czasem. Coś mi podpowiadało, że to nie był najlepszy pomysł zważając na fakt, że od kilku lat byłem biernym palaczem i pojemność moich płuc uległa znacznemu pomniejszeniu.
                Desperacko popatrzyłem na wyświetlacz telefonu. Wg zegarka zostało mi 15 minut. To niewiele czasu będąc od parku jakieś 2km. Spiąłem w sobie wszystkie mięśnie i pobiegłem ile sił w nogach.
                Na miejscu byłem 5 minut przed czasem. Na szczęście czarnowłosej jeszcze nie było, więc wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów i zapaliłem jednego, podczas gdy ktoś zaszedł nie od tylu i zakrył mi oczy.
                -Zgadnij, kto to? –Słodkiego głosu brunetki nie dało się pomylić z nikim innym. Od razu wiedziałem, do kogo on należy.
                Zostawiłem palącego się papierosa w ustach i położyłem ręce na jej aksamitnych dłoniach. Powoli obróciłem się przodem do niej. Wyrzuciłem niedopałek na chodnik zadeptując go butem i objąłem ją delikatnie w pasie. To zadziwiające, jak chudą wręcz istotą była Lyn-Z. przyciągnąłem ją bliżej siebie i bez dłuższego namysłu wtuliłem się w jej ciepłe ciało.
                -Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że przyszłaś. Przyniosłem ci małą niespodziankę. –Wyciągnąłem z torby małą Przytulankę z czerwoną kokardką i podałem jej. Ulżyło mi w duchu, bo prezent chyba przypadł jej do gustu, skoro się uśmiechnęła.
                -Och! Jest cudowny! Uwielbiam takie misie, strasznie ci dziękuję. –Dziewczyna rzuciła mi się na szyję i pocałowała mnie w policzek. I znów to uczucie. Ciepło, które wychodziło z serca i rozchodziło się po całym organizmie.
                -Pójdziemy się przejść? –Zapytałem nagle speszony jej reakcją. –Później możemy pójść do mnie, jeśli będziesz miała ochotę.
                -Z miłą chęcią. Przy okazji zobaczę gdzie mieszkasz.

                Krążyliśmy po parku chyba 3 godziny. Sam nie wiem kiedy i jak to zleciało. Lyn-Z przez cały ten czas ściskała w dłoniach Przytulankę, którą w końcu postanowiła nazwać Bandit (właśnie tak chciałaby nazwać swą córkę, o której zawsze marzyła) a ja obejmowałem ją ramieniem. Byłem przy niej tak cholernie szczęśliwy.
                Po dzisiejszym spacerze dowiedziałem się o niej jeszcze więcej. Podobno kilka lat temu jej stosunki z rodziną uległy pogorszeniu i nie utrzymuje kontaktu z rodzicami. Czasem zadzwoni do młodszej siostry, ponieważ ta dużo dla niej znaczy i nie chce jej stracić. Poza tym przez kilka miesięcy tułała się po najdziwniejszych miejscach Ameryki z najdziwniejszymi ludźmi. Codziennie myślała jak przeżyć każdy kolejny dzień bez żadnego wsparcia ze strony rodziny. Jej przeszłość raczej nie należała do tych najlepszych. Tak samo jak i moja.
                Spojrzałem w niebo, gdy na twarzy poczułem pierwsze mokre krople deszczu.
                -Chyba zaraz zacznie padać. Nie jest ci zimno? Jesteś strasznie lekko ubrana. –Zdjąłem z siebie kurtkę i nakazałem swej towarzyszce ją założyć. –Trzymaj. Będzie ci choć trochę cieplej. W ogóle najlepiej będzie jak pójdziemy teraz do mnie.
                -Jeśli tylko zaoferujesz mi kubek ciepłej kawy, pójdę za tobą choćby i na koniec świata.
                -Hmm… bardzo mi to odpowiada. Póki co, choć za mną do mojego domu.
                Objąłem ją ramieniem i szliśmy tak sobie w deszczu jakieś 3km. W międzyczasie bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Teraz spokojnie mogłem powiedzieć, że kochałem w niej dosłownie wszystko. Kochałem jej śmiech, oczy, włosy, charakter. Kochałem jej ręce, usta i te słodkie, lekkie dołeczki, które tworzyły się na jej twarzy za każdym razem, gdy tylko się uśmiechała.
                Niesamowicie żałowałem, że czas tak szybko mijał, gdy byłem w jej towarzystwie. Jednak jak później się okazało, to nie był dla nas problem. Mindlessi postanowili zrobić sobie na razie przerwę w koncertowaniu, więc na jakieś dwa tygodnie zostali w Newark. Jednocześnie oznaczało to dla mnie dwa tygodnie spędzone z Lyn-Z.
                Rozmowa o wszystkim i o niczym pochłonęła nas tak bardzo, że jeszcze chwila i minęlibyśmy dom, do którego zmierzaliśmy.
                -To tutaj. Wnętrze może nie jest najpiękniejsze, ale da się żyć. Mój pokój jest na dole, w piwnicy a łazienka na górze. Zaraz coś ci poszukam i bierzesz się z tych mokrych ubrań, a następnie zrobię nam coś ciepłego do picia. Nie mogę pozwolić, żebyś się rozchorowała. – Podszedłem do niej i obejmując ją w talii przyciągnąłem do siebie. Chciałem ją pocałować, ale ona mi przeszkodziła, kładąc swój palec na moich ustach.
                -Gdybym się rozchorowała, nie mogłabym zostać w naszym vanie, bo tam nie ma odpowiednich warunków i musiałbyś przygarnąć mnie do siebie.
                Oboje wyczuliśmy, że chodzi nam po głowie dokładnie ta sama myśl. Czy nasze zachowania oznaczały, że Lyn-Z może podzielać moje uczucia do niej? Miałem wielką nadzieję, że tak właśnie było.
                -Idź na górę do łazienki, zaraz przyniosę ci jakieś ubrania. –Tym razem to ja nie pozwoliłem jej nic powiedzieć. Z tą różnicą, że ja zamknąłem jej usta swoimi. Z niechęcią wypuściłem ją ze swych ramion i poszedłem do pokoju w celu znalezienia odpowiedniej koszulki i spodni. Co prawda ja nosiłem większy rozmiar, ale chyba nie było zbyt wielkiej różnicy między naszą dwójką.
                -Kładę ci ubrania pod drzwiami. Chcesz kawy?
                -Chętnie się napiję. Dzięki, kotku.
                Nowa sytuacja bardzo mi odpowiadała. Nareszcie od długiego czasu mogłem przyznać, że w pełni byłem szczęśliwy. Nie pamiętam, by takie same uczucia kiedykolwiek mi towarzyszyły. Nawet, gdy napisali do mnie pismo z CN, że chcą wyemitować moją kreskówkę nie byłem tak szczęśliwy jak w tej chwili.
                Poszedłem do kuchni i zagotowałem wodę. Przygotowałem dwa kubki, do których wsypałem tę samą ilość brązowego proszku. Czekając, aż woda się zagotuje podszedłem do okna. Zawsze przy nim stałem, gdy robiłem sobie kawę. Tym razem nie działo się nic ciekawego. Padał rzęsisty deszcz, więc wszyscy mieszkańcy miasta chowali się w domach. Nawet samochody nie przejeżdżały teraz tak często jak zwykle to bywało.
                Zalałem kubki wrzątkiem i zamieszałem łyżeczką. Usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Pomyślałem, że to Lyn-Z właśnie wychodzi z łazienki, więc chwyciłem za uchwyty i wyszedłem z kuchni. Myliłem się. Mój młodszy brat postanowił właśnie wrócić ze swoją dziewczyną do domu. Jednak w tym samym momencie po schodach zeszła Lyn-Z w moich ciuchach i z rozpuszczonymi, mokrymi włosami. Zdziwiła się na ich widok, nie mniej niż ja.
                -Nie wierzę własnym oczom. Czyżby mój brat znalazł sobie dziewczynę?
                -Zamknij się, palancie. Nie jesteśmy razem. Spotkaliśmy się przypadkiem, chwilę rozmawialiśmy i zaczęło padać, więc zaprosiłem ją do nas. Jeszcze jakieś pytania, detektywie? Jeśli nie, to zbieraj zabawki i idź do siebie.
                Nie rozumiałem czemu, ale nagle z twarzy brunetki zniknął uśmiech. Przecież nie powiedziałem nic złego. Jedyne, co nie zgadzało się z prawdą było to, co powiedziałem o naszym spotkaniu. Ale zrobiłem to, bo w przeciwnym razie Michale uwziąłby się na naszą dwójkę. Podałem dziewczynie kubek z gorącym napojem i usiadłem obok niej na łóżku. Emanowało od niej pięknym zapachem kobiecości i ciepłem.
                -Powiedziałem coś nie tak? –Zapytałem niepewnie. Nie wiedziałem, czy chcę poznać prawdę, ale musiałem.
                -Nie wiem, czy powiedziałeś tak czy nie tak. Ale sądziłam, że łączy nas coś więcej niż zwykła znajomość. Szczególnie po tym, jak dużo ci o sobie opowiedziałam. Jeszcze nikomu tyle nie powiedziałam o mojej przeszłości co tobie.
                Przyznaję, że zupełnie mnie zamurowało. Byliśmy dorosłymi ludźmi, a nasza inteligencja była na poziomie przedszkolaka. Przynajmniej, jeśli chodziło o mnie. Że też wcześniej nie zauważyłem, że między nami buduje się poważniejsza więź.
                -Przepraszam. Nie wiedziałem, jak mam wybrnąć z tej sytuacji. Poza tym, nie chciałem decydować za nas dwojga, nie znając twojej konkretnej decyzji.
                -Czyli, że…
                -Jak najbardziej. Kocham cię najbardziej na świecie i nie wyobrażam sobie, bym mógł dalej bez ciebie żyć. Jestem największym szczęściem, jakie mnie do tej pory spotkało, rozumiesz?
                -Ja… ja też cię kocham, Gee.
                Jak długo musiałem czekać na ten moment w moim życiu. Cierpliwość jednak się opłaca. Wiem, że Lyn-Z nie zostawi mnie dla pierwszego lepszego, jak zwykły to robić poprzednie dziwki, z którymi się umawiałem. Tym bardziej ja jej nie opuszczę. Za dużo dla mnie znaczy, bym mógł to zrobić, a ja pomimo moich wcześniejszych błędów nie byłem aż takim idiotom.]
                Odstawiliśmy puste kubki na stolik nocny obok łóżka i przytuliliśmy się do siebie, wsłuchani w dźwięki muzyki dobiegające z głośników. Powoli zacząłem pieścić jej szyję drobnymi pocałunkami, aż ona zaczęła je odwzajemniać. I znów było tak, jak wtedy, gdy poznaliśmy się pierwszy raz. Gdy siedzieliśmy w jej pokoju, z plastikowymi kubkami z kawą. I choć tym razem siedzieliśmy w moim pokoju a kubki były ceramiczne i puste, to uczucia, które wtedy nam towarzyszyły, nie zmieniły się ani odrobinę.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Raz, dwa, trzy, zginiesz ty... cz. 3

HAPPY BIRTHDAY! Gerardzie, miałeś wczoraj swe 35. urodziny (OMG, jaki ty stary xd). ale nie martw, się nie widać tego po tobie. Więc, życzę ci wielu sukcesów, WIĘCEJ FRERARDÓW (to hcyba bardziej fanom niż tobie ;p) więcej dzieci (niekoniecznie z Lyn-Z, ale np. z Frankiem) i spełnienia marzeń i duuuuuuuuuużo kaaaaaaaaaawy! :D
                                                                                                                                                                           

I can't wait for you to knock me up
In a minute, minute
In a fucking minute

                Patrzyłem na muzyków z mieszanymi uczuciami. Mikey potrafił jedynie przytulać Al. w pasie, gdy ja tymczasem stałem sobie z boku z kubkiem kawy w ręce. Nagle pojemnik upadł mi na ziemię, kiedy dostrzegłem basistkę. Była niewyobrażalnie piękną kobietą. Długie, czarne włosy, na rękach tatuaże i ten niewinny wyraz twarzy. Do złudzenia przypominała mi kogoś, kogo ostatnio widziałem. Jednak jak na złość nie mogłem sobie przypomnieć, o kogo mi chodzi. Zeszyt. Dziś rano siedząc w pokoju narysowałem dokładnie taką postać. W głowie znów zadźwięczały mi tamte słowa. Że właśnie z taką kobietą chciałbym ułożyć sobie życie, mieć dzieci, szczęśliwą rodzinę. To niewiarygodne. W jednej chwili nudny koncert stał się dla mnie najważniejszą chwilą w życiu. Pomijając narodziny brata, podczas których oderwałem mu kikut pępowinowy od pępka. Cóż, już wtedy byłem sadystą.
                -Gerry, coś się stało? –Poczułem na sobie wzrok zakochanej w sobie pary. Przypomniałem sobie, że przecież przed chwilą upadł mi kubek z kawą. Przykucnąłem, by podnieść plastikowy kubek i wyrzuciłem do kosza. Otrzepałem kolana z kurzu.
                -Umm… Nie, wszystko w porządku. Po prostu trochę się zamyśliłem.
Mikey chyba nie uwierzył w moje kłamstwo. Dlaczego on potrafił wyzuć, kiedy kłamię, a ja nie? Cóż, to chyba dlatego, że mnie obdarowano talentem do rysowania i śpiewania.  Jego obdarzono talentem do… właściwie, to nie wiem, do czego.
                Rozentuzjazmowany tłum wrzeszczał jak opętany domagając się bisu. „Shut Me Up” miało być ich ostatnią piosenką. Przed wyjściem dokładnie sprawdziłem listę utworów żeby wiedzieć, w którym momencie się zwinąć. Teraz sam chciałem posłuchać jeszcze kilku kawałków. Starałem się tego nie pokazywać, bo w samochodzie to właśnie ja najbardziej marudziłem, że nie chcę tam jechać. Ta nagła zmiana decyzji mogłaby ich zaskoczyć i skłonić do głębszych refleksji. Tak, Mikey i myślenie. Ostatnim razem chyba za dużo się naćpałem, bo najwyraźniej zacząłem coś majaczyć.
                Mindlessi wykonali jeszcze „Kill the Rock”, „Never Wanted to Dance” i „Bring the Pain”. Na koniec Jimmy, ich wokalista powiedział na pożegnanie kilka słów do fanów I zwinęli się za kurtyną. Przypadkiem zauważyłem, jak ta piękna basistka odwraca się i puszcza mi całusa patrząc na mnie tym zadziornym spojrzeniem. Co mogłem zrobić, sparaliżowało mnie.

                -Więc to wy wygraliście te wejściówki? Fajnie was widzieć. Ja jestem Jimmy. Tam na kanapie siedzi Lyn-Z, Kitty właśnie pałaszuje lodówkę a Steve pewnie poszedł po piwo. –Jimmy wydawał się być całkiem miłym gościem jak na kogoś, kto na włosach miał już chyba wszystkie kolory tęczy i lubi ubierać się w lateks jak jakaś dziwka.
                -Mam na imię Alicia. A to Mikey, mój chłopak. Tak naprawdę to on wygrał te wejściówki. Jestem mu strasznie wdzięczna. Od lat marzę, by móc z wami porozmawiać. Jesteście genialni.
                -Dzięki. A ten czarny za wami to kto? –Lyn-z popatrzyła w moją stroną. Nie chciałem się wychylać, więc wolałem pozostać niezauważonym. Ale skoro już mnie zauważyła, nie wypadało odmówić.
                -Jestem Gerard. Starszy brat Mikey’ego. Oboje siłą zaciągnęli mnie na ten koncert.
                Upss… Chyba nie zrobiłem zbyt dobrego „pierwszego wrażenia”. Wybaczcie, Gerard Way nigdy nie robi dobrego pierwszego wrażenie. Na dodatek jest aroganckim egoistą, skoro mówi o sobie w trzeciej osobie. Tak, to właśnie byłem ja.
                Czarnowłosa piękność podniosła się z miejsca i zaczęła powoli iść w moją stronę. Czułem, jak paraliżuje mnie strach. Na dodatek wszyscy patrzyli się na naszą dwójkę, co tylko wprawiało mnie w jeszcze większe zakłopotanie. Tymczasem ona uśmiechnęła się do mnie zadziornie i wyrwała mi z ręki zeszyt. Normalnie zabiłbym każdego człowieka, który posunąłby się do czegoś takiego, ale ona była zbyt piękna, by to zrobić.
                -To twoje rysunki? –Pokiwałem twierdząco głową.
Cały czas modliłem się, by nie znalazła swojego portretu. Znalazła. Nie bardzo wiedziałem, jakiej reakcji mogę się po niej spodziewać. Skąd mogłem wiedzieć, czy czasem nie weźmie mnie za jakiegoś świra?! Wychyliła lekko wzrok znad kartek i uśmiechnęła się do mnie tajemniczo. Za chwilę podeszła do stolika, wzięła długopis i zaczęła coś pisać na jednej ze stron. Gdy skończyła, zamknęła notatnik i oddała mi go. Reszta jeszcze przez kilka minut gapiła się w grobowej ciszy, gdy nagle do pokoju wkroczył Steve z wódką.
-Hej, kto umarł, że panuje tu taka cisza? Kto chce się napić? Dzisiejszy koncert strasznie mnie wymęczył i muszę się odprężyć.
-My chętnie się napijemy. Wy chyba też, prawda? –Lyn-Z patrzyła bardziej na mojego brata i Alicię, niż na mnie. Nie miałem z tym żadnego problemu. –Steve, polej na siedmiu.
-Ja nie piję. –Nagle moje oświadczenie wszystkich wprawiło w osłupienie. Jedynie Mikey posłał mi rozumne spojrzenie wiedząc, o co chodzi.
-Jak to nie pijesz? Wszyscy pijemy! O transport się nie martw. Coś wam wymyślimy.
-To nie o to chodzi. Po prostu jestem na odwyku i nie wolno mi pić.
-Ten jeden raz chyba  ci nie zaszkodzi?
-Jimmy, jeśli chłopak nie chce, nie zmuszaj go. Zresztą, kiepsko się czuję i też nie mam ochoty pić. Pójdę się położyć. Gerard, możesz pójść ze mną? Mam do ciebie pewną sprawę, bardziej na osobności.
Brunetka spojrzała na mnie pytająco i wskazała mi pomieszczenie, do którego oboje mieliśmy się udać. Popatrzyłem na Mikey’ego. Między rodzeństwem zawsze buduje się więź, która powoduj, że mogą porozumiewać się bez słów. To chyba działało na zasadzie telekomunikacji. Nie ważne. Ważne, że Michael doskonale zrozumiał, o co mi chodzi i to w zupełności mi wystarczyło.
 Lyn-Z złapała moją dłoń i poczułam przyjemne dreszcze, rozchodzące się po całym ciele. Czułem się jak w niebie. Przymrużyłem lekko oczy i podążyłem za nią. Po chwili usłyszałem trzask zamykanych drzwi i odgłos zapalanego światła. Wtedy postanowiłem na nowo podnieść swe powieki.
To było niesamowite. Pokój był utrzymany raczej w czarnej barwie, z dodatkami krwistej czerwieni na ścianach oraz poduszkach i innych ozdobach. Te były zaś raczej w fioletowym i różowym kolorze. Na ścianach wisiały krzyże w różnym rodzaju i zdjęcia. Pełno zdjęć. Rodziny, przyjaciół, wspomnienia z koncertu. Były też fotografie, na których była ona sama, ale na żadnej z nich nie było jej chłopaka. Czyżby oznaczało to, że tak samo jest „wolna i do wzięcia”? Cóż, możliwe. Nie ukrywam, że taki obrót spraw bardzo by mnie uszczęśliwił.
-Mój pokój jest naprawdę aż tak fascynujący? Nie sądziłam, że ktoś oprócz mnie dobrze się tu poczuje. Lubię takie mroczne klimaty. Usiądź. Napijesz się czegoś? –Już miałem odmówić, kiedy ona znów to zrobiła. Jej uśmiech działał na mnie lepiej niż jakikolwiek narkotyk. –Spokojnie, żadnej wódki i innego świństwa. Może wolisz kawę albo colę?
-Raczej kawę, dzięki. Po co tak naprawdę tu przyszliśmy?
Kobieta usiadła na krześle na przeciw mnie i przez chwilę wpatrywała się w moją twarz. To dziwne uczucie, kiedy siedzisz z kimś zamknięty w jednym pokoju, nie znając celu tej czynności i jedynie wpatrujecie się w siebie.
-Nie chcę z nimi siedzieć, kiedy oni piją a ja nie. Jimmy nie zna umiaru i kiedy wypije za dużo… cóż, zdarzały się sytuacje, że zaczął się do mnie dobierać. Nie chcę kolejnej powtórki. A ty? Co nakłoniło cię do pójścia na odwyk? Jak sądzę alkohol to nie jedyny twój problem?
-Nie. To jeden z licznych. Oprócz tego jestem ćpunem, non stop palę fajki i nie potrafię obyć się bez kawy. Mam już dosyć pakowania się coraz głębiej w to bagno. Dotarło to do mnie wczoraj, kiedy zawaliłem kolejną próbę. Znowu pomyliłem słowa piosenki. Po powrocie do domu powiedziałem sobie jasno i wyraźnie – koniec z tym, idę na odwyk. Zacząłem szukać jakiś punktów terapii, ale wszystkie były cholernie drogie. Oczywiście przez dragi byłem spłukany. Na następny dzień rano, gdy wyszedłem przed dom na papierosa, spotkałem Franka. Dał mi pieniądze na odwyk i powiedział, że nie musze mu oddawać, jeśli faktycznie zrobię ze sobą porządek. Inaczej on odejdzie z zespołu. Nie możemy stracić kogoś takiego jak on, poza tym, jest moim najlepszym przyjacielem. No i chcę też w końcu jakoś się ustatkować. Założyć dom, rodzinę, mieć żonę. Tylko z moimi doświadczeniami życiowymi jest to niemożliwe.
-Hej, nie jesteś sam. Też przeszłam swoje z tą różnicą, że ja miałam odrobinę łatwiej. Wyszłam z narkotyków, ale gdy ktoś zaproponuje mi kieliszek wina, to nie odmówię. Ty masz przy sobie chociaż wsparcie młodszego brata i przyjaciół. A ja? Jestem kompletnie sama.
-Zmieńmy temat. Lepiej wziąć się w garść niż siedzieć i rozczulać się nad własnym losem. Powiedz mi w końcu, po co tu tak naprawdę przyszliśmy?
-Ohh… jeśli chcesz, możemy pójść do nich, jednak liczyłam, że…
-Nie. Zostańmy tu. Tu jest lepiej.
-Hmm… dobrze. Po prostu chciałam z tobą porozmawiać. Gdy zobaczyłam twoje rysunki i szkice pomyślałam, że muszę się dowiedzieć, jaki naprawdę jesteś. –Dziewczyna wstała z krzesła i przysiadła na kanapie obok mnie. Jednak zamiast poduszki wybrała moją rękę, którą stopniowo zaczęła głaskać, począwszy od ramienia i skończywszy na dłoni. W odpowiedzi ja odstawiłem kubek z ciepłym napojem i zająłem się jej lśniącymi włosami. –O czym marzysz najbardziej?
-O rodzinie i szczęściu. Chcę mieć kochającą się rodzinę, cudowną żonę u boku i być z tym szczęśliwy.
Nie pomyślałem, by zapytać jej o to samo. W tym duecie (o ile można to tak nazwać) to Lyn-Z była od zadawania pytań. Ja tylko musiałem udzielać na nie odpowiedzi, to wszystko.
Siedzieliśmy tak w milczeniu chyba 10 minut. Jak się okazało, oboje zarówno lubimy błogą ciszę jak i czujemy potrzebę obecności drugiej osoby, która nareszcie nas zrozumie. Nawet nie zauważyłem, kiedy tak się do siebie zbliżyliśmy. Znamy się zaledwie kilka godzin a wziąć miałem nieodparte wrażenie, jakbyśmy znali się od dzieciństwa. To takie piękne uczucie.
Brunetka popatrzyła mi w oczy, następnie jej wzrok niewinnie zszedł na moje usta. Myśleliśmy dokładnie o tym samym. Zbliżyliśmy się do siebie. Spełniało się jedno z moich obecnych marzeń. Nasze wargi zetknęły się. Jej usta miały smak malin. Zapewne wcześniej użyła jakiegoś błyszczyka o tym smaku. Za chwilę zachęcająco rozszerzyła warg, po czym mój język splatał się z jej językiem i nawzajem zaczęliśmy pieścić sobie podniebienia. O tak, usta Lyn-Z to dla prawdziwy rarytas. Dawno nie czułem takiej wszechogarniającej mnie radości. Spokojnie mógłbym rzec, że takiego stanu uczuć jeszcze nigdy nie miałem okazji doświadczyć.