piątek, 27 lipca 2012

One shot. I'm not your enemy, Frank.


                -Grace! –Krzyknąłem po raz setny. Nadal bez rezultatu. Byłem zdruzgotany. Już miesiąc czekam, aż Korse zwróci mi moje małe szczęście.
                Gracie nie była moją córką. Była moją kuzynką, jednak ze względu na dzielącą nas różnicę wieku, czasem zdarzało mi się zachować przy niej jak typowy ojciec. Nic więc dziwnego, że kiedy Korse ją uprowadził, podjąłem wszelkie działania, by odnaleźć jego kryjówkę i odbić Gracie. Jeszcze nigdy za nikim nie zdarzyło mi się tęsknić tak bardzo, jak teraz.
                -Poison, nie znajdziesz jej tu. To pustynia, na której jest tylko piasek i nic więcej. Wrócimy do kwatery i powiemy doktorkowi, żeby puścił przez radio informację o jej zaginięciu. Sami niczego nie zdziałamy, a ze wsparciem będzie nam łatwiej.
                -Zamknij się! Nie wiesz, jak to jest stracić kogoś, na kim ci zależy. Nie wiesz, jak to jest, gdy za wszelką cenę próbujesz tą osobę odnaleźć, ale nic z tego nie wychodzi. Przyznaj, że uczucie bólu, tęsknoty i bezsilności jest ci zupełnie obce.
                W lewej ręce poczułem dziwny przeszywający ból. Nie chciałem nikomu tego okazywać, więc z trudem przetrzymałem te cierpienia. Jednocześnie cichy głosik ukryty gdzieś w zakamarkach mojego umysłu podpowiadał mi, że tym razem przegiąłem. Zignorowałem ostrzeżenie.
                Nie znaliśmy się z resztą ekipy, bo i po co? Nie znaliśmy nawet swoich imion. Im w zupełności wystarczyło wiedzieć, że jestem wybuchowy i czasem nie potrafię się zahamować. Zdążyli już przyzwyczaić się do tego. Tak mi się przynajmniej zdawało.
                Nagle Fun Ghoul zareagował inaczej, niż się tego spodziewałem. Podobno miał charakter nieco zbliżony do mojego, więc sądziłem, że wymierzy mi solidnego policzka. Tymczasem on zapatrzył się na mnie, a gdy tylko otrząsnął się z usłyszanych ode mnie słów, po prostu odwrócił się i odszedł w przeciwnym kierunku.
                -Huh… nie sądziłem, że kilka słów prawdy potrafi trafić z taką siłą do kogoś jego pokroju. Przynajmniej choć na chwilę przestanie pieprzyć głupoty.
                -Tobie też by się to przydało.
                -Słucham?! –Zdziwiło mnie, gdy Jet Star zabrał głos w tej sprawie. Przeważnie siedział z boku i był cicho.
                -Nie wiesz, co przeszedł w życiu. Człowiek chce jak najlepiej pomóc, wychodzi do ciebie z sercem niemalże na dłoni, a tobie jeszcze źle. O co ci chodzi, bo doprawdy nie jestem w stanie tego pojąć.
                -O czym ty mówisz? – Zapytałem zaskoczony. Nagle sprawy nabrały zupełnie innego biegu.
                -O tym, że Fun to mój przyjaciel. Znamy się od zawsze i w przeciwieństwie do ciebie wiem, że kilka lat temu urodziła mu się córka. Była wcześniakiem i ze względu na źle rozwiniętą lewą nerkę groziła jej śmierć. Zdecydował się oddać jej swoją. To miało uratować jej życie. Z początku tak właśnie było. Do czasu, gdy Jane nie poszła do szkoły. Już pierwszego dnia zadzwonili do niego, że mała zasłabła i ma przyjechać do szkoły odebrać dziecko. Tak zrobił, jednak gdy prowadził ją do domu, Jane nagle upadła. Ghoul podniósł ją i próbował ją ratować. Ale ona po prostu przestała oddychać i zmarła, leżąc mu w ramionach. I ty po tym wszystkim śmiesz mówić mu, że on nie wie co to ból, tęsknota, smutek i bezsilność?! Jeśli tak bardzo lubisz mówić o prawdzie, to zapewne lubisz też o niej słuchać. A brzmi ona tak, że jesteś jedynie nic nie wartym egoistą i ostatnim debilem, któremu takie pojęcia jak rodzina i troska o ukochaną osobę są zupełnie obce. Trafił tu, bo dla niego życie na tamtym świecie się skończyło. Nie widział sensu, by dalej tam istnieć, bo nie miał dla kogo. A ty czemu tu trafiłeś? Wiesz co, powiem ci dlaczego. Bo tylko taki frajer jak ty chce tu być z własnej woli nie mając ku temu konkretnego powodu.
                -Jet, skąd miałem wiedzieć, co mu się przydarzyło i dlaczego tu trafił? Czy ja jestem jakimś jasnowidzem? Nie chciałem niczym go urazić, o niczym nie miałem pojęcia.
                -Nie mówię, że od razu masz wszystkich znać od podszewki, bo tak się nie da. Ale mógłbyś czasem użyć tego narządu, który znajduje się wewnątrz twojej czaszki i nazywa się mózgiem.
                Zatkał mnie. Totalnie zbił mnie z tropu. Czy ja naprawdę byłem taki głupi? Nie, nie byłem. Jestem taki głupi. Jet Star miał zupełną rację. Nie muszę być jasnowidzem, by od czasu do czasu trzymać język za zębami.
                Poczułem, jak do głowy ze wszystkich stron napływają mi wyrzuty sumienia. Czułem, jak jest mi przykro z tego, co powiedziałem Ghoulowi. Mój obecny problem polegał na tym, że nie miałem kompletnego pojęcia, jak mógłbym to teraz w jakikolwiek sposób odkręcić. Jak widać same chęci się nie liczyły. Jak w ogóle mogłem porównać porwanie Gracie do śmierci Jane? To, że dowiedziałem się o tym dopiero po fakcie w żadnym wypadku mnie nie usprawiedliwia.
                Zostawiłem Stara i Kobrę na tym pustkowiu w towarzystwie naszego samochodu. Potrzebowałem solidnie przemyśleć sobie całą sytuację jeszcze raz od nowa.
                Szedłem tak przez pustynię w nieznanym mi kierunku. Piasek był tak gorący, że jego wysoką temperaturę czułem nawet przez grube podeszwy moich butów. Jet miał rację. Zachowałem się jak skończony frajer. Kiedy tak krążyłem po tym odludziu, w oddali zauważyłem kształt przypominający sylwetkę człowieka. Jednak byłem zbyt daleko, by móc rozpoznać, kim jest owa postać. Postanowiłem podejść bliżej niej. Nie wiem, kto to był, ale miałem nadzieję, że będzie mógł coś mi poradzić.
                -Mogę się dosiąść? Strasznie namieszałem i potrzebuję pomocy. Chcę wszystko jakoś odkręcić, ale nie wiem jak – już miałem usiąść obok nieznanego mi mężczyzny, gdy ten odezwał się do mnie.
                -Zjeżdżaj. Nie mam najmniejszej ochoty z nikim rozmawiać, a już tym bardziej z tobą.
                Rozpoznałem ten głos. Należał do Fun Ghoula. Nie wiem, czy natrafiłem na niego w odpowiednim miejscu i w odpowiedniej chwili. Jednocześnie nie chciałem być zbyt natarczywy i nachalny, ale coś mi mówiło, że wycofanie się nie będzie najlepszym rozwiązaniem. Postanowiłem zaryzykować, bo i tak nie miałem już nic więcej do stracenia.
                -Posłuchaj mnie przez chwilę.
                -Nie! Nie rozumiesz prostego słowa, że nie chcę?! Że nie mam na to ochoty?! Zresztą, chyba już wystarczająco się nagadałeś. Jeszcze ci mało?
                -Zamknij się przez chwilę i posłuchaj mnie! Jet Star powiedział mi o wszystkim. Dlaczego zdecydowałeś się trafić właśnie tutaj. Powiedział mi o Jane, twojej córce. Przepraszam. Nie miałem o tym pojęcia. Gdybym wiedział wcześniej, nie ośmielałbym się porównywać porwania Gracie do śmierci Jane. Jest jeszcze szansa, że Gracie jeszcze żyje a Jane… no, sam rozumiesz, jak to wygląda. I przepraszam, że powiedziałem ci tyle okropnych słów. Sam nie wiem, co mnie napadło. Może tęsknota za nią, bo czasem zdarza mi się traktować ją jak córkę, ale wiem, że to nie to samo, co było z tobą i Jane. Przepraszam cię. Chciałeś mi pomóc, ale ja odrzuciłem twoją propozycję, choć nie powinienem. Naprawdę przepraszam, jest mi teraz strasznie głupio.
                Fun nie odezwał się do mnie ani słowem. Nie wiem, czy w ogóle słuchał tego, co do niego mówiłem. Z jednej strony nie dziwiłbym mu się, gdyby puścił te słowa mimochodem. Przysunąłem się nieco bliżej niego i pomimo jego bardzo widocznej niechęci do mnie, objąłem go ramieniem. Kiedy po chwili zrozumiał, że moje wygłoszone przed chwilą wyznanie było prawdziwe, odwzajemnił mój gest.
                -Poison, ja sam powinienem cię przeprosić i powiedzieć prawdę. Zareagowałem tak, bo wszystkie złe wspomnienia zaczęły do mnie wracać. A było już tak dobrze, bo nareszcie zaczynałem o tym zapominać. Zresztą, nieważne. Niepotrzebnie zadręczam cię moimi problemami, bo pewnie i tak nie szczególnie cię to interesuje.
                -Chętnie posłucham całej historii. Nie wiem, jak odkręcę teraz to wszystko. Choć mam nadzieję, że dasz mi jeszcze jedną szansę. Pamiętaj, nie jestem twoim wrogiem, Frank.

środa, 20 czerwca 2012

Raz, dwa, trzy, zginiesz ty... cz. 6 + informacja

Kochani, niesamowicie was przepraszam za:
-tak długi okres oczekiwania na nowego posta
-za pomyłkę! Ostatnio powinnam opublikować część 6, a opublikowałam cz. 7... Mam nadzieję, że nie zamieszam wam za bardzo, jeśli część 6 będzie po 7? Chyba będziecie wiedzieć, co czytać. W razie problemów - piszcie a zmienię. Dziękuję wszystkim, czyli: mojej wychowawczyni  Pani Dorocie Szarek, że mnie wspiera, mojej mamie i mojemu bratu za wszystko, Amandzie za to, że po prostu jest, Agacie, że zawsze mogę z nią porozmawiać i Justynie za to, ze po prostu jest. Dziękuję wam kochani. ;* Życzę miłej lektury. :)


2 miesiące później…
                Późnym wieczorem wróciliśmy z Mikey’im do domu. Mieliśmy kolejną próbę z zespołem, gdyż za 2 tygodnie mamy grać niewielki koncert razem z The Used. Nie wiem, czy mam się z tego cieszyć, czy nie. Czas pokaże.
                Kiedy weszliśmy do środka, zastaliśmy bardzo miły, aczkolwiek nieco dziwny widok. Cieszyłem się, że Lyn-Z i Al tak szybko znalazły ze sobą wspólny język. Bardziej zaskoczyła mnie reakcja ukochanej, gdy stanąłem w progu drzwi wejściowych. Postanowiłem udać, że nic nie słyszałem z ich rozmowy, choć trochę się zdziwiłem. Wysłałem młodszego brata do pokoju, żeby przyniósł jakieś filmy, a sam poszedłem do kuchni i zagotowałem wodę na kawę.
                -Może napijecie się z nami i razem obejrzymy coś na DVD?
                -Nie, dzięki. Nie chcemy wam przeszkadzać, więc pójdziemy na górę.
                Nie naciskałem i puściłem je wolno. Jeszcze chwilę stałem w futrynie kuchennych drzwi i ze spokojem obserwowałem dalsze poczynania kobiet. Za wszelką cenę chciałem dowiedzieć się, o czym one tak spiskują? Żaden męski umysł nie powinien próbować rozwikłać takiej zagadki, a co dopiero mój. Bez większych problemów mogłem przyznać, że był on doszczętnie wyniszczony przez nadmierne ilości spożytych procentów i narkotyków. Myślę, że kawa i sztuka również mają w tym swój znaczący udział.
                -Buu!
                -Jezu, Mikey idioto! Przez ciebie zejdę kiedyś na poważny zawał.
                -Kiedy już zejdziesz na ten swój zawał, mogę zając twój pokój?
                -… Nie.
                Chwyciłem kubki z aromatycznym napojem i zmierzyłem do pokoju, gdzie czekał na nas telewizor i pełno horrorów na DVD. Zmęczony bezwładnie opadłem na miękką kanapę. Mikey włożyło odtwarzacza pierwszą lepszą płytę i wkrótce dołączył do mnie. Oboje pochłonęliśmy się historia młodego małżeństwa prześladowanego przez ducha zamordowanej japonki. Co jakiś czas zerkałem na brata, próbując odnaleźć w nim jakieś oznaki niepokoju i innych podobnych emocji. Jego również przyłapałem na potajemnej rozmowie z moją dziewczyną. Te tajemnice jednocześnie mnie zaskakiwały ale i smuciły. Zupełnie nie wiem, skąd wziąłem ten pomysł, ale coraz częściej odnosiłem wrażenie, że Lyn-Z chce ode mnie odejść. W duchu modliłem się, by to nie okazało się prawdą. Bałem się tego jak najgorszej zarazy czy apokalipsy, bo doskonale wiedziałem, że koniec naszego związku będzie równoznaczny z moim powrotem do prochów i alkoholu. To brzmi nadzwyczaj banalnie, ale to właśnie ona przytrzymuje mnie przy życiu z dala od wszelkiego badziewia, które zatruwa mój umysł i ciało.
                -Mikey, mogę cię o coś zapytać? Tylko nie denerwuj się i nie próbuj zgrywać detektywa. Pytam z czystej ciekawości – brat popatrzył na mnie, jakbym właśnie wyznał mu, że jestem kobietą. Ale to zupełnie inna bajka.
                -A o co dokładnie ci chodzi?
                -Ostatnio często widuję was na rozmowach z Lyn-Z i nie wiem, co mam o tym myśleć. Oczywiście cieszę się, że tak dobrze się dogadujecie i w ogóle, ale kiedy tylko ja pojawię się w pobliżu, nagle zmieniacie temat lub w ogóle ucinacie wątek i rozchodzicie się w różnych kierunkach. Powiesz mi o co chodzi?
                -O co ma chodzić? O nic nie chodzi. Owszem, czasem pogadamy z Lyn-Z na jakieś nasze wspólne tematy, bo w końcu oboje jesteśmy muzykami, ale nic poza tym.  Chwila, Gery. Ty chyba nie  myślisz, że ja i Lyn-Z…
                -Nie, to nie to mnie gryzie. Znam cię i doskonale wiem, że nie zrobiłbyś mi takiego świństwa. Ale coraz częściej nachodzą mnie takie pesymistyczne myśli, że ona chce ode mnie odejść. Od kilku dni jest jakaś przygnębiona i w ogóle trudno, żeby miała jakikolwiek kontakt z otaczającą ją rzeczywistością. A może usłyszałeś coś, jak Lyn-Z rozmawiała z Al. i mówiła jej coś na ten temat? Może Alicia sama zwierzała ci się z czegoś?
                -Gee, Lyn-Z cię kocha i na pewno nie będzie chciała od ciebie odejść. Więc odpędź od siebie te myśli i przestań świrować. Nie, nie słyszałem żadnej ich rozmowy i Alicia również z niczego mi się nie zwierzała. Logiczne, że wszelkie plotki i pogaduszki chcą zachować jakby w sekrecie.
                -Więc jak wytłumaczysz mi jej zachowanie?
                -Wiesz dobrze, jakie są kobiety. Nigdy im nie dogodzisz i trudno jest je rozgryźć. A ty za bardzo dramatyzujesz i dopada cię stres. Wyluzuj trochę, bo zaraz wymyślisz i zrobisz coś głupiego, czym tylko sobie zaszkodzisz.
                Michael miał zupełną rację. Ostatnimi czasy odnoszę wrażenie, jakby to wstrętne cholerstwo nie odstępowała mnie nawet na krok. To koszmarne uczucie, ale co mogłem poradzić? Za bardzo dramatyzowałem? Bardzo możliwe. Lyn-Z jest da mnie szalenie ważna i najzwyczajniej w świecie boję się ją stracić. Jest dla mnie tak ważna, że przez to wszystko chyba zaczynam popadać w lekką paranoję. Musze się opanować, odpędzić od siebie wszelkie złe domysły na ten temat i zająć myśli czymś zupełnie innym. Tylko czym? Kiedyś myślałem cały czas. Na każdy temat. Później świat obrócił się o 180 stopni. A może by tak napisać nową piosenkę? Tak, to doskonały pomysł. Wstałem z kanapy, założyłem bluzę i zacząłem iść w stronę schodów, kiedy mój brat zauważył moją próbę zniknięcia.
                -Idziesz gdzieś?
                -Mhm. Chcę napisać nową piosenkę. Coś czuję, że tym razem to może być naprawdę świetny kawałek.
                -Widzę, że mój starszy braciszek powoli odzyskuje siły i zaczyna wracać do formy. Powodzenia.

                Zgodnie z pomysłem poszedłem do pokoju i szczelnie zamknąłem drzwi. Podszedłem do biurka, które jak zwykle było zawalone stertą papieru i innych dziwnych rzeczy. Odgarnąłem ręką bałagan i usiadłem na krześle. Sięgnąłem po plik kilku czystych kartek i długopis. Zaczęły się schody. Chcę napisać piosenkę, ale tak na dobry układ, nie mam na nią żadnego pomysłu. Wstałem z krzesła i podszedłem do kurtki, z której wyciągnąłem paczkę papierosów. Następnie otworzyłem okno, aby cały dym mógł zmieszać się z powietrzem. Obserwowałem ruchliwe życie w Newark.
                Nagle jakoś to tak wyszło, że wzięło mnie na wspomnienia. Przypominałem sobie wszystkie chwile sprzed około 3 miesięcy. Nieudana próba, wizyta Franka i pomysł z odwykiem. A potem koncert i nowy sens życia. Tak, to był zdecydowanie mój ulubiony moment w życiu. Na całe szczęście nadal trwa.
                 Po chwili zwróciłem uwagę, że papieros, który jeszcze przed chwilą żarzył się między moimi palcami właśnie dogasał. Wyrzuciłem go gdzieś na zewnątrz i zostawiając otwarte okno wróciłem do mojego poprzedniego zajęcia.
                Siedziałem w zupełnej ciszy wpatrując się w leżące przede mną białe pole i zastanawiałem się, jak najlepiej zacząć. Cóż, początki zawsze były dla mnie najtrudniejsze. Reszta sama pchała mi się na język.
                Godziny mijały a ja miałem już jakieś pół tekstu. Jak się okazało, moja teoria na temat pisania po raz kolejny się sprawdziła. Za chwilę usłyszałem dźwięk naciskanej klamki, a następnie otwieranych drzwi.
                -Nie przeszkadzam ci?
                -Nie, kochanie – odparłem i zabrałem się za dalsze pisanie piosenki, nie zwracając uwagi na to, co w obecnej chwili robi moja miłość.
                -Piszesz nową piosenkę?
                -Przynajmniej próbuję. Na koniec wprowadzę jeszcze kilka poprawek, później dam tekst Frankowi, żeby napisał do tego muzykę, choć w głowie świta mi już pewien pomysł i kto wie, może kiedyś znajdzie się na jednej z naszych płyt. Pod warunkiem, że z tego co kol wiek wyjdzie.
                -Na pewno wyjdzie. Zresztą, świetnie sobie z tym radzisz. –Lyn-Z podeszła bliżej i rękoma objęła mnie w pasie. –Zaśpiewasz mi kawałek?
                -Serio chcesz posłuchać?
                -Tak, bardzo.
                -Więc dobrze, zaśpiewam ci.
When the lights go out
Will you take me with you?
And carry all this broken bone
Through six years down in crowded rooms
And highways I call home
Is something I can't know till now
Til you pick me off the ground
With brick in hand, your lip gloss smile
Your scraped-up knees and

If you stay
I would even wait all night
Or until my heart explodes
How long?
Until we find our way
In the dark and out of harm
You can runaway with me…
                -… Anytime you want – dokończyła.
                -Pamiętasz jeszcze?
                -I nigdy nie zapomnę, kochanie.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Raz, dwa, trzy, zginiesz ty... cz. 7

Przepraszam wszystkich za tak długą przerwę w publikacjach, miałam kilka powodów. Ale mam dla was kolejny odcinek tego dziwnego czegoś, co obecnie tworzę i mam nadzieję, że wam się spodoba. Przy okazji - 1 czerwca minęło 6 lat odkąd słucham My Chemical Romance, więc ten odcinek dedykuję wszystkim ich fanom! < 3


                Kiedy wstałem rano z łóżka i wszedłem do kuchni, na stole stało przygotowane już śniadanie. Rozejrzałem się po całym domu, ale nikogo nie spotkałem. Zasiadłem więc do stołu i zacząłem posiłek. Zastanawiałem się, gdzie też mogło wszystkich wywiać, ale koniec końców nie wymyśliłem żadnego RACJONALNEGO rozwiązania tej zagadki.
                Podszedłem do szafki chcąc wyciągnąć kubek na zaparzoną wcześniej kawę. Nalałem do połowy gorącego napoju i na nowo zająłem się pochłanianiem przygotowanego posiłku.
                -Sądziłam, że zaczekasz na mnie ze śniadaniem – ze strachu podskoczyłem na krześle. Byłem w szoku, bo byłem przekonany, że jestem tu zupełnie sam. Jak widać na załączonym tu obrazku – myliłem się. Nie pierwszy i zapewne też nie ostatni raz.
                -Wybacz, zdawało mi się, ze nikogo nie ma. Zostało jeszcze kilka kanapek. Podać ci kubek?
                -Nie. Dzisiaj obejdę się bez porannej kawy. –Lyn-Z uśmiechnęło się do mnie inaczej niż zawsze, więc trochę się zmartwiłem. Jednak nie dałem tego po sobie poznać. -Byłam w łazience na górze, więc mogłeś mnie nie zauważyć.
                -Bardzo możliwe i w przeciwieństwie do mojej wcześniejszej teorii, twoja brzmi racjonalnie. Przepraszam, ale mam dziś spotkanie w kolejnym wydawnictwie. Nadal próbuję wydać komiks.
                -Uda ci się. Zobaczysz – odrzekła.
                Pożegnaliśmy się, po czym ja wstałem od stołu i wyszedłem na wcześniej umówione spotkanie.

                -Szczerze przyznam, że zaintrygowała nas pańska propozycja. –Pan Moore, właściciel korporacji podszedł do biurka, z którego wyciągnął plik zszytych kartek. Na samym środku pierwszej strony widniał tak długo wyczekiwany przeze mnie napis: KONTRAKT. –Chcielibyśmy podpisać z panem umowę i tym samym uzyskać zgodę na sprzedaż pańskiego dzieł. Jesteśmy dobrej myśli i prawdopodobnie pańskie historie obrazkowe mogą zawojować rynkiem, nie tylko amerykańskim.
                -Bardzo się cieszę. Przeczytam kontrakt w domu na spokojnie, jeszcze raz przemyślę propozycję i oddzwonię do pana.
                Szybkim krokiem zmierzyłem w stronę drzwi gabinetu, jeszcze raz wymieniliśmy się kilkoma słowami pożegnania, po czym wyszedłem z pomieszczenia, a za chwilę również z potężnego biurowca.
                Byłem niezwykle podekscytowany nowymi okolicznościami. Byłem tak bardzo szczęśliwy, że chciałem ogłosić to całemu światu tu i teraz. Tylko kogo by to interesowało, że jakiś nędzny muzyk zaczyna spełniać swoje marzenia? Nie wiem tego, ale wiem, komu powinienem o tym powiedzieć – Lyn-Z. To właśnie ona i jej słynny upór zaciągnęły mnie na spotkanie z panem Moorem.
                W pośpiechu zacząłem przeszukiwać wszystkie kieszenie w poszukiwanie telefonu komórkowego. Kiedy już odnalazłem moją zgubę, wybrałem z listy kontaktów numer do ukochanej i czekałem, aż odbierze, podczas gdy ja wsłuchiwałem się w martwy dźwięk łączenia.
                -Gee? Już po spotkaniu? Jak poszło? Podpisali z tobą kontrakt?
                -Spokojnie, nie tak szybko Lyn-Z. tak, jestem już po spotkaniu, ale wszystko opowiem w domu. Właśnie wracam. Będę za jakieś 40 minut.
                Rozłączyliśmy się chyba w tym samym czasie. Ponownie schowałem telefon do kieszeni spodni i rozejrzałem się po okolicy. Wszędzie panował nieopisany zgiełk. Akurat udało mi się dotrzeć n przystanek autobusowy. Według tablicy powinien on być za jakieś 7 minut, więc zaczekam. Zawsze to lepiej niż 40.
                W czasie całej drogi powrotnej myślałem o mojej artystycznej przyszłości, głównie zespołu. Zastanawiało mnie, jaki jest sens wydawania kolejnej płyty? Czy my w ogóle mamy jeszcze jakiś fanów? Kilka miesięcy temu mogłem okazać im zupełny brak szacunku i arogancję z mojej strony. Pomimo wszystkich tych zajść, które miały miejsce, nadal wierzyłem, że ktoś jeszcze pozostał.
                Dotarłem w końcu do domu i wszedłem do środka. Ściągnąłem kurtkę, którą następnie powiesiłem na wieszaku. Już miałem pójść na górę, kiedy zauważyłem, że z kuchni dobiegają smakowite zapachy kuchni włoskiej. Zawróciłem w połowie schodów i podążałem śladem włoskiej woni. Widok, jaki zastałem ani trochę mnie nie zdziwił. Moja ukochana jak zwykle stała w kuchni i przygotowywała kolejne jedzenie. Przyznam, że owinięta kuchennym fartuszkiem wyglądała niezwykle pociągająco. Zdecydowanie bardziej, niż kiedykolwiek.
                -Witaj, kochanie.
                -Cześć. Jesteś głodny? Jak ci poszło spotkanie?
                -Wszystko w swoim czasie. Jeszcze wszystkiego się dowiecie. Z jedzeniem poczekam do kolacji. Swoją drogą, gdzie jest Michael i Alicia?
                -Mike poszedł na uczelnię i wróci na kolację. Alicia poszła do sklepu zrobić zakupy na wieczór.
                -Zakupy na wieczór? Czy dziś jest jakiś specjalny dzień lub okazja?
                -Ty mi to powiedz.
                -Niczego ci nie powiem, dopóki nie nadejdzie odpowiednia chwila. Sądzę, że dzisiejsza kolacja będzie ku temu idealną okazją.
                -uśmiechnąłem się zadziornie i poszedłem do naszej sypialni znajdującej się w górnej części domu. Postanowiłem trochę uporządkować zagracone pomieszczenie, ponieważ podłoga była już ledwo widoczna. Zebrałem niepotrzebne papiery jednym machnięciem ręki, które następnie zgniotłem w kulkę. Chciałem wyrzucić je do śmietnika znajdującego się w przedpokoju. Jednak podnosząc do góry klapę ujrzałem coś, co zmroziło mi krew w żyłach i skutecznie wytrąciło z równowagi. Co w naszym domu robiło opakowanie po teście ciążowym?! Lyn-Z chyba nie… Nie, to niemożliwe. Owszem, kochaliśmy się dosyć często, ale za każdym razem stosowaliśmy zabezpieczenia. Prezerwatywy dają nam 96% gwarancji bezpieczeństwa. Nie mogliśmy znaleźć się w tych nieszczęsnych 4%. Chwila. Jest jeszcze Alicia. To ona jest w ciąży. Tak często rozmawiała z Lyn-Z, a tak rzadko z moim bratem. Pewnie nie wiedziała jak ma mu o tym powiedzieć i chciała poradzić się mojej dziewczyny. Tak, to na pewno jej test. Zapewne będzie chciała wszystko oficjalnie ogłosić podczas wieczornej kolacji.
                Mocno zaczerpnąłem powietrza i powróciłem do wcześniej wykonywanej przeze mnie czynności, czyli sprzątania. Z całych sił starałem się nie myśleć o znalezionym przed chwilą „skarbie”. W tym celu włączyłem płytę The Smashing Pumpkins i porządkowałem kolejne stosy makulatury znajdującej się w naszym pokoju.
                Tym sposobem nawet nie zdążyłem zauważyć, kiedy błękitne niebo spowiły granatowe, wieczorne barwy. Po kilku godzinach usłyszałem również dobiegający z dołu radosny okrzyk Michaela mówiący o jego powrocie do domu. Jego dziewczyna razem z moją przygotowywały stół w salonie. Nie sądziłem, że tak bardzo się polubią. Nie, żeby to w jakiś sposób mi przeszkadzało, wręcz odwrotnie. Chodzi o to, że nie spodziewałem się takiego tempa i obrotu spraw. To zupełnie mnie zaskoczyło, na szczęście pozytywnie.
                -Gee, kolacja gotowa. Mógłbyś zejść już na dół?
                -Tak, zaraz będę.
                Podszedłem jeszcze do torby, którą miałem dziś na potkaniu i wyjąłem z niej otrzymany kontrakt. Wziąć go ze sobą na dół czy lepiej zaczekać? Z drugiej strony, Lyn-Z czekała dziś tak długo, więc ile jeszcze mógłbym trzymać ją w tej morderczej niepewności? Obawiam się, że doprowadzenie jej do ostatecznego etapu jej cierpliwości przyniosłoby mi skutki wręcz katastrofalne, a tego bym nie chciał.
                -Gerard, pospiesz się!
                -Już idę! –Odparłem i ostatecznie zdecydowałem się wziąć umowę ze sobą. Być może będzie to dobry sposób na miłe rozpoczęcie dzisiejszego wieczoru. –Przepraszam, że  tak długo. Miałem mały problem.
                -Dobrze, że już jesteś kochanie. A teraz opowiedz, jak ci poszło spotkanie?
                -Więc jednak poszedłeś? Sądziłem, że sobie odpuścisz i poddajesz się z wydawaniem komiksu. –Mój młodszy brat nigdy nie grzeszył wiarą w moje marzenia.
                -Nie miałem najmniejszego zamiaru czegokolwiek sobie odpuszczać, ponieważ w takim wypadku stałbym się ofiarą śmiertelną z rąk Lyn-Z.  A skoro już jesteśmy przy tym temacie, to… -W tym momencie wyciągnąłem na stół kontrakt, który przez cały ten czas spokojnie leżał na moich kolanach.
                -Udało się?? Boże, Gerard jestem z ciebie taka dumna! –Czarnowłosa natychmiast rzuciła mi się w ramiona, a ja w zamian za ten gest złożyłem na jej Utach namiętny pocałunek.
                -Więc teraz zasłyniesz jako rysownik? –Nie tylko nasza dwójka, ale Michael również podzielał nasz entuzjazm. Wkrótce dołączyła do niego również Alicia. –A co z zespołem? Chyba nas teraz nie zostawisz?
                -Nigdy nie porzucę czegoś, co sam stworzyłem. Nadal będę pisał teksty i dalej będziemy wydawać płyty. Co prawda na razie mamy na koncie tylko dwie, ale odkąd rzuciłem narkotyki i picie, cały czas piszę coś nowego. Poza tym nie zapominajmy, że za kilka dni gramy koncert z The Used. Ludzie nigdy o nas nie zapomną.
                -Wiesz co? Nawet ni wiesz, jakie to niesamowite uczucie wiedzieć, że twój brat zaczyna wstawać na nogi. Mam nadzieję, że teraz zaczniesz od nowa i będzie jak dawniej? Frank, Ray i Bob też tego by tego chcieli.
                -Masz zamiar porównywać mnie do feniksa? To trochę idiotyczne, nie sądzisz?
                -Czyli wracamy na te same tory myślowe co kiedyś?
                -Jeśli tak, to zaczynacie mnie przerażać. –Nagle Al. zabrała głos w naszej jakże inteligentnej dyskusji psychologicznej. Tym samym nieświadomie przypomniała mi o dzisiejszym „incydencie”, o ile można tak to nazwać. Najpierw nałożyłem sobie na talerz trochę spaghetti i napiłem się wody. Pomyślałem, że skoro ona nie chce zacząć tego tematu, to ja to zrobię. Choć nie powinno się do niczego zmuszać drugiej osoby, jednak czy mam teraz inne wyjście?
                -No dobrze, zakończmy już temat mojego komiksu i przyszłości zespołu, zajmijmy się innymi prawami. Alicia, czemu jeszcze się nie pochwaliłaś?
                -Czy ja przypadkiem o czymś nie wiem? –Mój brat był wyraźnie zaskoczony sytuacją. Brunetka najwyraźniej chciała nieco zmienić obrót spraw, ponieważ na jej twarzy również malowało się zdziwienie.
                -Przepraszam, ale chyba nie bardzo rozumiem. Czym miałam się pochwalić?
                -Choćby tym, że jesteś w ciąży.
                Jak na pstryknięcie palcem, w pokoju zapadło długie milczenie. Najwyraźniej nikt nie spodziewał się słów, które dzisiejszego wieczoru wypadną z moich ust. Nie przejmując się wszędzie panującą ciszą i niezręcznością, wróciłem do jedzenia nałożonego sobie na talerz dania.
                -Gerard, o czym ty mówisz? Ja nie jestem w ciąży i jak na razie ani ja, ani Mikey nie planujemy mieć dziecka. Może kiedyś, raczej na pewno. Ale jeszcze nie teraz.
                -Więc skąd u nas ten test ciążowy? Znalazłem go przez przypadek dziś w śmietniku na górze, gdy wyrzucałem stare i nieudane rysunki.
                -Yy… to był mój test –orzekła Lyn-Z.
                Czyli właśnie sprawdzały się moje najgorsze obawy. Choć tak naprawdę mogłem za wcześnie zacząć panikować, ponieważ te testy nie wskazywały tylko jednego wyniku. Zawsze były dwa wyjścia z tej sytuacji. A jakie było nam pisane?
                -Jak to twój test? Lyn-Z, ty chyba nie…
                -Termin jest przewidywany na 27 maja. Jestem w drugim miesiącu. Gerard,  ja tego nie planowałam. Nie wiedziałam, że tak szybko zajdę w ciążę. Nie wiedziałam, że to się w ogóle kiedykolwiek wydarzy. Przepraszam – zakończyła i z oczami mokrymi od łez wybiegła na górę do naszej sypialni.
                Nie wiedziałem jak mam się teraz zachować. Przeprosić Alicię i Michaela, że wysunąłem niepoprawne domysły w ich kierunku? Pogrążyć się w rozpaczy czy raczej w oceanie szczęście i radości? Sam już nie wiem, co lepsze, a co gorsze. W końcu nie wiele myśląc, bez słowa wstałem od stołu i jak najszybciej pobiegłem tym samym śladem, którym przed chwilą dążyła moja czarnowłosa piękność.
                Zatrzymałem się przy lekko uchylonych drzwiach. Ujrzałem jej pochyloną sylwetkę, siedzącą z brzegu łóżka, twarz zatopiona w delikatnych dłoniach, włosy wplątane w smukłe palce z krwistoczerwonymi paznokciami. I usłyszałem jej nieprzerwany szloch. Nie widziałem po niej, by ta wiadomość w jakikolwiek sposób ją ucieszyła. Czy ona czegoś się bała? Nie wiem, ale właśnie takie odniosłem wrażenie. Postanowiłem zaryzykować, postawić wszystko na jedna kartę i wejść do środka. Inaczej nigdy nie wyjaśnimy sobie tego, co się przed chwilą zdarzyło.
                -Kochanie, nie płacz już więcej, proszę. –Podszedłem bliżej, usiadłem obok jej drżącego ciała i przytuliłem do siebie.
                -A co innego mi pozostało? Nie spodziewałam się, że to się stanie. Nienawidzę stawiać ludzi przed faktem dokonanym, a teraz tak właśnie jest. Teraz nie ma już odwrotu. Nie poddam się aborcji, bo za bardzo się tego boję. Poza tym, nie mam tylu pieniędzy i nie mogłabym żyć z myślą, że zabiłam tę małą istotkę rozwijającą się w środku mnie. Ona jest już częścią mojego ciała, częścią mnie.
                -Obiecaj mi jedno, dobrze?
                -To znaczy?
                -Że już nigdy nie wpadniesz na tak idiotyczny pomysł, jakim jest usunięcie dziecka. Już nie pamiętasz naszej pierwszej rozmowy po waszym koncercie i tych późniejszych? Za każdym razem opowiadałem ci, jaką chciałbym mieć przyszłość. O czym tak naprawdę marzę. Że marzę o dziecku, najlepiej gdyby była to córeczka. Nosiłaby imię Bandit Lee Way. Marzę o szczęśliwej rodzinie, którą będziemy razem tworzyć, we trójkę, w nowym domu. Ten zostawimy mojemu bratu, a my przeprowadzimy się do większego i znacznie piękniejszego od obecnego. Jedyne łzy, jakie mają prawo płynąć z twych oczu, to łzy radości ,bo obiecuję ci, że do żadnych innych nigdy się nie przyczynię. Damy radę pod warunkiem, że razem w to uwierzymy.
                -Gee, jesteś tego pewien? Nie chcę zrzucać na ciebie dodatkowych obowiązków. Dziecko to już nie jest zabawka, którą w każdej chwili można porzucić, gdy tylko się znudzi. Lub wymienić na inną. To naprawdę poważna sprawa.
                -Zrozum kochanie, że jestem tego tak samo pewien jak tego, jak bardzo cię kocham. Podjąłem już decyzję i nie zmienię jej. Teraz już nic złego nie ma prawa się wydarzyć. Nigdy na to nie pozwolę. Pamiętasz nasze wspólne koncerty? Nawzajem pialiśmy sobie teksty na ciele. Ty zawsze miałaś na ramieniu „runaway with me”, a ja na szyi „anytime you want”. Teraz to powraca u już najwyższy czas, by wypełnić te słowa. Takie jest nasze przeznaczenie. Moja przyszłość jest pisana wyłącznie u twego boku i to ię nie zmieni, bo cię kocham.